O życiu w Barcelonie możecie czytać na blogu przy okazji każdego nowego postu. Dzielę się z Wami moimi doświadczeniami, przemyśleniami, faktami, ciekawostkami, czy drobnymi radami. Dzisiaj chciałabym odwrócić trochę role i opowiedzieć Wam o tym, jak mój partner Alberto postrzega Polskę i jak czuje się w moim rodzimym kraju. Tekst pisany z dawką humoru, nie bierzcie wszystkiego dosłownie. Napisany oczywiście na podstawie tego, co sam bohater mi przekazał. 

PIERWSZE WRAŻENIA

 

Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, gdy wyszliśmy z lotniska i znaleźliśmy się na polskich drogach dotyczyła jasnej karnacji Polaków. Dla nas wydaje się to normalne, ale Alberto śmieje się, że naprawdę czuje się dziwnie będąc jedną z niewielu osób w autobusie, która ma ciemne oczy, włosy i mocno zapuszczoną brodę. W Warszawie widok obcokrajowca nikogo oczywiście nie zaskakiwał, ale już w mojej rodzinnej miejscowości wpatrywano się w niego momentami, jak w wyjątkowo udany produkt na wystawie sklepowej. Rzadko widuje się tam bowiem kogoś, kto posługiwałby się innym językiem niż polski. Pierwszy raz wylądował w Polsce w październiku i przyznał, że spodziewał się zimna jak z Syberii, więc pozytywnie zaskoczyło go to, że nie musiał chodzić opatulony jak Eskimos. Mimo to, gdy któregoś dnia za oknem zaczął padać śnieg, Alberto chwycił telefon, wyskoczył na zewnątrz i zaczął filmować to jakże rzadkie dla niego zjawisko. Po jego reakcji spodziewałam się tam co najmniej statku Ufo albo gadającego psa, dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że filmuje padający śnieg, który to filmik w pośpiechu wysłał wszystkim swoim znajomym. Mnie to bawi, ale staje się zrozumiałe, gdy pomyślę, że śnieg widział zaledwie kilka razy w życiu. Zbaczając z tematu pogody, Alberto zdradził też, że początkowo myślał, że mamy więcej wspólnego z Rosją, że prawie wszyscy potrafią mówić po rosyjsku, a na ulicach spotka akcenty komunizmu. Historię zna dobrze, więc chyba za bardzo się nią zasugerował. 
RÓŻNICE 
Gdy spytałam go o najbardziej dostrzegalne różnice między Polską a Hiszpanią, w odpowiedzi usłyszałam: gastronomia. Pewnie nikogo to nie zaskakuje. Kuchnia polska różni się od śródziemnomorskiej. Alberto zaznaczył, że pierwszym przykładem jest spożywanie dużej ilości ziemniaków. My obiad jemy z kopcem kartofli, on zagryza bagietką. Tej właśnie bagietki do posiłków brakuje mu najbardziej. Ja nie potrafiłabym jeść wszystkiego z chlebem, a dla niego to warunek obowiązkowy. Inną z różnić jest według Alberto charakter ludzi. Polacy są poważni i jak sam żartobliwie mówi, brakuje im radości i rozluźnienia. Jakby chciał nam powiedzieć – dajcie na luz, przestańcie się tak wszystkim przejmować, więcej spontaniczności. Słusznie zauważa, że powodem takiego zachowania może być pogoda. Słońce, które zalewa Barcelonę swymi promieniami połowę dni w roku, nie pozwala na smutki i przygnębienie. Z drugiej jednak strony uważa, że Polacy są dobrze wychowani, wyedukowani, zrespektowani i zawsze potrafią się odpowiednio zachować. Ja śmieję się, że myśli tak dlatego, że nie rozumie naszego języka, a poważny i zamknięty nie zawsze znaczy dobrze wychowany. Odnosząc się do wspomnianego braku luzu, Alberto przyznaje, że jak trzeba, to potrafimy bawić się na całego i jak chyba każdy obcokrajowiec zauważył, że inaczej niż w Hiszpanii, w Polsce pije się mnóstwo wódki. Śmieje się, że w Hiszpanii spotkasz może cztery marki wódki, podczas gdy w Polsce brakuje półek sklepowych do układania różnych odmian, smaków i wielkości. Nauczył się też przy mnie pić piwo z sokiem, które wydawało mu się początkowo dziwną abstrakcją żartując, że dolewamy do piwa syrop, który on pije na przeziębienie. W Barcelonie jedyne piwo smakowe, jakie się pije, to clara – zwykłe piwo z dodatkiem fanty cytrynowej. A, i również picie przez rurkę. Jego znajome piją piwo bezpośrednio ze szklanki. Jak już mówimy o alkoholu i zabawie, to wspomnę też o ubolewaniu Alberto ze względu na fakt, że w Polsce nie słucha się powszechnie reggaetonu i rzadko kiedy usłyszymy ten rodzaj muzyki w polskich dyskotekach, który króluje natomiast tutaj, w Hiszpanii. Kolejną mocno dostrzegalną różnicą jest sposób witania się. W Hiszpanii słynne dwa całusy, którymi obdarowujesz nawet zupełnie obcych Ci ludzi, u nas zwykłe podanie ręki, ewentualnie szybki buziak, objęcie się z bliskimi osobami. Ostatnią z różnic jest według Alberto komunikacja miejska, którą uważa za dużo lepszą z naciskiem na punktualną w Polsce. To chyba dlatego, że pociągiem w Polsce jechał może sześć razy i nigdy w trakcie prawdziwej, mroźnej zimy. Przecież do dziś pamiętam wielogodzinne opóźnienia pociągów z powodu pogody, ogromne korki i blokadę uliczną spowodowaną opadami śniegów w Warszawie, a co za tym idzie, przynajmniej kilkunastominutowe oczekiwanie na przyjazd Twojego autobusu z odmarzniętymi palcami od stóp.
ZASKAKUJĄCE FAKTY
Alberto mówi, że zaskakuje go ogromny wpływ kościoła katolickiego na kraj. Uważa, że Polska jest państwem religijnym, dużo bardziej niż Hiszpania (dodam tutaj, że dotychczas akurat ja myślałam wręcz odwrotnie, ale Alberto uświadomił mi, że wielkie procesje wielkanocne nie mają nic wspólnego z wpływem religii na kraj i politykę). Przy okazji ostatniej wizyty, kiedy chrzciliśmy Alexa, Alberto był naprawdę mocno zaskoczony liczbą młodych osób uczestniczących w mszy. Ja tam wcale nie uważałam, że było ich wielu, tym bardziej, że był to mały kościół, ale Alberto głośno zaznaczał, że w Barcelonie nie spotkasz nawet połowy z nich. Innym zaskoczeniem był dla niego nasz polski patriotyzm. Jak mówi, widać, że jesteśmy dumni z naszego kraju i historii, którą przyszło nam przeżyć. Nie mowa tu oczywiście o typowych kibolach aka Polska dla Polaków, którzy z ważnych dat historii, oprócz daty utworzenia ulubionego klubu piłkarskiego wiedzą niewiele. Oczywiście pozytywną niespodzianką okazały się ceny, śmiesznie niskie dla Alberto ceny. Jasne, dla kogoś kto zarabia w euro, ceny faktycznie są niskie i pamiętam, jak Alberto wychodząc z supermarketu zrobił zdjęcie paragonu i wysłał znajomym z dopiskiem – To wszystko za jedyne 20 euro.Oczywiście zdaje on sobie sprawę, że żyjąc za złotówki tak tanio już nie jest. Choć zaznaczę tu, że nie wszystko wydawało mu się dużo tańsze niż w Hiszpanii, nawet przeliczając cenę jeden do jednego. Wino to jeden, z tych produktów, którego cena w Polsce jest kilka razy wyższa. Pewnie chodzi tu o dostępność, jednak nigdy nie zapomnę, gdy w karcie win w Polsce znaleźliśmy butelkę hiszpańskiego wina za 370zł, które tutaj kosztuje dokładnie 12 euro. 
 
CZEGO CI BRAKUJE?
Jak sam Alberto zauważa, do szczęścia nie potrzeba mu wiele. Gdy zapytałam, czego brakuje mu w Polsce odpowiedź była szybka i prosta: słońce, wino, jamón serrano. Hiszpanie lubią dobrze zjeść i delektować się posiłkiem. Wydaje mi się, że w Polsce nie przyjęto do końca nawyku spożywania wina do kolacji, czy obiadu, które znowu w Hiszpanii leje się litrami. A, że przy tym obiedzie Hiszpanie lubią sobie dużo pogadać, Alberto brakowałoby w Polsce oczywiście języka. Szansa, że ktoś biegle mówi po hiszpańsku jest bowiem niska.
POLSKA RODZINA
Dla Alberto nie ma większego znaczenia to, że jego rodzina ze strony partnerki jest polska, a nie hiszpańska. Jedynym ogromnym minusem jest oczywiście możliwość porozumiewania się. Moja mama potrafi dogadać się po hiszpańsku, więc jest to duży plus, jednak jest to jedyna osoba spośród wielkiej rodziny, z którą Alberto może spokojnie porozmawiać w swym rodzimym języku. Jest również angielski, jednak bariera językowa ucina czasem język i jak wiadomo, po angielsku to nie to samo, co po swojemu, a przy okazji osoby starsze, babcie czy ciocie po angielsku nie mówią. Zresztą Alberto nie zawsze chce przymuszać innych, aby specjalnie dla niego mówili po angielsku, kiedy wie, że ich językiem jest polski, ponieważ wychodzi z założenia, że to on znajduje się w Polsce, więc powinien dostosować się do nas, Polaków, choć w praktyce jest to dużo trudniejsze, niż w teorii. Ktoś powie – niech się nauczy polskiego – jeszcze chyba zanim dobrze zastanowi się, jak trudny do opanowania jest to język. Słówka, zwroty, owszem, ale język polski, to nie język, którego można nauczyć się w rok. Sam Alberto złapał się za głowę i nie mógł uwierzyć, kiedy powiedziałam mu, jak wiele mamy form odmiany liczebnika dwa. Śmieje się, że ten, kto wymyślił polski, musiał być bardzo sfrustrowanym człowiekiem. Ja jestem w stanie zrozumieć, że nie jest to dla niego komfortowa sytuacja i wiem, jak bardzo chciałby móc normalnie porozmawiać ze wszystkimi, dlatego staram się tłumaczyć i pomagać mu uczestniczyć w życiu rodzinnym. Owe życie rodzinne, jak mówi Alberto różni się w paru aspektach od tego, które znał dotychczas. I tak choćby zwracanie się do teściów mamo/tato jest dla niego totalną abstrakcją, czymś, co w Hiszpanii nie ma powszechnie miejsca. Zauważył też, jak dużą wagę przykłada się do świąt opierając swoje zdanie na doświadczeniu z zeszłorocznych Świąt Bożego Narodzenia, które spędziliśmy w wielkim gronie mojej rodziny. Dzielenie się opłatkiem, składanie życzeń, modlitwa. Alberto tego nie znał. Gdy mój brat dzieląc się opłatkiem składał mu życzenia, ten odpowiedział po prostu dziękuję, ponieważ nie wiedział, że powinien dodać coś od siebie. Abstrahując od tych różnic i trudności wiem, że Alberto czuje się dobrze w swojej polskiej rodzinie i powiem prosto – zwyczajnie lubi wizyty w Polsce. 
 
 
KILKA SPOSTRZEŻEŃ
Alberto przepada za Polską. Uważa, że to ładny kraj, ładniejszy niż wielu ludzi z założenia twierdzi. Sam określa Polskę, jaką wielką Galicję, w której mieszkał kilka lat spory czas temu. Zawsze przy odwiedzinach mówi, że Polska przypomina mu i krajobrazem, i pogodą, i charakterem właśnie Galicję. Urlop w Polsce kojarzy mu się głównie z pysznym jedzeniem mojej mamy, odwiedzaniem pobliskich jezior, wizytami polskiej rodziny, do której może się tylko uśmiechać marząc, aby za dotknięciem magicznej różdżki wszyscy mówili w jednym języku oraz oszalałą na punkcie wnuczka babcią. Język polski to dla niego same szumienie – sz, cz, ś… i nie wiadomo czemu, bardzo bawią go końcówki –inki – witaminki, malinki oraz –owa – plastikowa, kolorowa. Czasami, gdy jakieś słowo po polsku brzmi podobnie, do któregoś hiszpańskiego, ale ma całkiem inne znaczenie, również się śmieje. Przykładem są tu do spania – España, dalej – dale, vale. Nie docenia swoich możliwości i twierdzi, że mimo chęci, polski jest bardzo trudnym językiem do opanowania. Ja jednak wierzę, że któregoś dnia usiądziemy we trójkę przy stole i porozmawiamy sobie spokojnie po polsku. 
Jeśli macie ochotę, to podzielcie się historiami z Waszych międzynarodowych związków. Jestem ciekawa i chętnie poczytam.
Udostępnij