Emigracja? To nie dla mnie

 

Hiszpania nie musi podobać się wszystkim. Mimo wielu przychylnych opinii, nie każda osoba musi marzyć o urlopie pod palmami. Nie wszyscy zmuszeni jesteśmy do uwielbiania jej stylu życia, zachwycania się uprzejmością mieszkańców, czy kultywowania wszelkich zwyczajów i tradycji. Emigracja to poważna zmiana w życiu, a aklimatyzacja w nowym miejscu to osobisty etap, który różnicuje okres trwania oraz sam jego finał. Tak, decyzja o wyjeździe do obcego kraju wiąże się z wieloma trudnościami. Bywa ciężko, pojawiają się wątpliwości, rzeczywistość często uderza nas w twarz zimną dłonią uświadamiając, iż nasze wyobrażenia odbiegają nieco od autentycznych obrazów, które spotykamy po przyjeździe. Czy jednak ktoś przymuszał nas do przeprowadzki? Czy ktoś wsadził nas do samolotu pod groźbą śmierci w przypadku ucieczki? Czy ktoś podjął za nas tę decyzję sprawiając, że nie mieliśmy najmniejszego wpływu na przebieg wydarzeń? Powody emigracji są przeróżne. Ciekawość, żądza przygody, pasja, miłość, praca, poszukiwanie lepszej przyszłości. Wszystkie motywy łączy jednak jedno – emigracja to osobisty wybór każdego z nas. Bo nawet jeśli wyjeżdżamy w poszukiwaniu szansy na godne życie, dobrze płatnej pracy i pozytywnych zmian, bilet lotniczy zamawiamy sami, bez przystawionego do krtani noża.

Do czego zatem zmierzam? Obserwuję po cichu dziwny trend ciągłego narzekania na emigracyjny kraj. Znam kilka takich osób, z ust których nigdy nie padły przychylne słowa dotyczącego danego miejsca, w którym, należałoby dodać, tkwią już dobrych kilku, czy kilkunastu lat. Rozumiem, że nie każdy z nas musi uwielbiać swoje nowe państwo, nie każdy musi opowiadać wokoło o jego zaletach i idealizować jego wizję, jestem w stanie zaakceptować taki charakter emigracji. Czego zupełnie nie potrafię pojąć to nie brak szukania walorów, a ciągłe i nieustanne skarżenie się, użalanie i lamentowanie. Staram się budować w głowie scenariusze, które pisać może życie, wejść w skórę danej osoby, aby zrozumieć, co nią kieruje i dlaczego mimo bólu, jaki sprawia jej życie w wybranym kraju, wciąż nie szuka rozwiązania i nie myśli o powrocie. Mąż dostał pracę za granicą, więc żona pakuje walizki i wsiada w samolot z dwójką kilkuletnich dzieci. Zupełnie nie odnajduje się w nowej rzeczywistości, każdej nocy płacze w poduszkę i tęskni za Polską. Ale rano zakłada maskę i z uśmiechem przygotowuje rodzinie śniadanie. Wie bowiem, że w ojczyźnie nie może liczyć na odpowiednie warunki do życia, nie zapewni dzieciom dóbr, które mają tutaj, na obczyźnie. To jedna z historii, którą ułożyłam w głowie, gdy czytałam niedawno w Internecie komentarze żalących się emigrantów. Sytuacja trudna, choć uważam, że nie bez wyjścia, bowiem ciężka walka nie raz popłaca. Czy jednak owe nastawienie pomoże takiej osobie w adaptacji? Czy wiedząc, że znajduje się w momencie swego życia, w którym to podejmowanie decyzji niekoniecznie zależy od jej upodobań, zamykanie się na nową kulturę, ludzi oraz wyszukiwanie wad i słabych stron danego miejsca ma pomóc, czy zaszkodzić aklimatyzacji? Owe negatywne podejście przynosi więcej krzywd, niż korzyści. Życie w ciągłym niezadowoleniu musi być niezmiernie uciążliwe, więc zmiana nastawienia wiąże się z wieloma profitami i lepszym samopoczuciem.

To tylko jedna z anegdot, którą ułożyłam w głowie na potrzeby napisania tego tekstu. Ilu jest jednak ludzi, którzy są młodzi, pełni energii, pomysłów, możliwości? Ilu jest ludzi, którzy zostawili w Polsce rodziny gotowe ich przyjąć i wyciągnąć pomocną dłoń na nowy start? Dlaczego wciąż męczą się na emigracji? Dlaczego nie spakują walizek i nie spróbują szukać swojego szczęścia, w innym miejscu, skoro w dotychczasowym go nie odnajdują? Rozumiem, że realia nie zawsze odpowiadają naszym wcześniejszym wyobrażeniom, że dane miejsce może nie spełniać pierwotnych oczekiwań. Czasami bowiem bywa tak, że mówimy zwyczajnie: To jednak nie to. Dana osoba daje sobie czas, kilka miesięcy, rok, na zamknięcie wszelkich spraw i ucieczkę w inne, lepsze miejsce. Taką sytuację jestem w stanie pojąć. Czytam jednak mnóstwo wypowiedzi zgorzkniałych wieloletnich emigrantów, którzy krytykują każdy, nawet najdrobniejszy szczegół kraju. Długie kolejki w urzędach, za gorąco, za zimno, nie takie godziny pracy, za weseli mieszkańcy, za poważni, za rozrywkowi, za nudni, nie taki kolor włosów, inne trendy modowe, dziwne tradycje, niezrozumiałe zwyczaje, za miękki chleb, za słodki cukier, za mało wodnista woda, brak śledzia, kapusty i twarogu, inny system nauczania, nieodpowiednie podręczniki, za dużo zabawy, za mało zabawy, nie takie tabletki, niedobry syrop, inne budownictwo, nie taki kolor bloków, buty zamiast kapci, za wysokie schody, za mało żółty ser…  To tylko kilka przykładów. Skupiają się oni na potępieniu, wyśmianiu, wytknięciu błędów. Z teoretycznej zalety dla innych potrafią zrobić wadę, doszukując się najmniejszego niedociągnięcia. Wiecznie im czegoś brakuje, zawsze im mało, wciąż czują się źle. Są jak pasożyty, które wysysają życie i pozytywne emocje z innych, odbierają chęci do dalszej rozmowy. Zamiast skupić się na dobrodziejstwach, ciekawych różnicach kulturowych i nowościach, które oferuje im dany kraj, myślą jedynie o tym, czego owe miejsce nie posiada, a przecież zupełnie naturalnym jest, iż każde państwo na świecie ma własne, unikatowe zwyczaje i korzyści. Hiszpania to nie Polska. Czy opuszcza się ojczyznę, aby szukać jej w innym miejscu? Absolutnie oczywistym jest narzekanie, wymiana opinii, porównania, czy konstruktywna krytyka. Gdy jednak dotyczy ona wszystkiego, pojawia się problem. Czytam na Facebooku: Żyję w Hiszpanii dziesięć lat i nie znoszę tego kraju. Pytam: Dlaczego wciąż tu jesteś? I nie jest to z mojej strony złośliwość, a naprawdę ludzka ciekawość. Życie dziesięć lat w miejscu, które deprymuje, w którym czujemy się obco nawet po tak długim czasie, musi być bardzo trudnym i negatywnym doświadczeniem. Dlaczego ktoś chciałby świadomie skazywać się na takie cierpienie? Ja chcę wyjechać, ale mąż się upiera, aby zostać. Być może w takim razie należałoby zakwestionować związek, a nie miejsce zamieszkania, skoro najbliższa osoba ignoruje odczucia partnera życiowego i obserwując wieloletnią udrękę, stawia swe potrzeby ponad zdrowie psychiczne żony. Mam dobrą pracę. W Polsce tyle nie zarobię. Czy istnieją pieniądze, które są w stanie wyleczyć chorą duszę? Czy przyjemności materialne są warte ceny, którą jest poważna depresja? Kwota będzie niższa, ale za to samopoczucie bezcenne. Wiele osób ma swe własne ale, bo, ponieważ, którym karmi się całe lata męcząc się na obczyźnie, z dala od miejsca, do którego codziennie tęskni serce. Mam jednak wrażenie, że część z owych emigrantów marudzi i narzeka dla samego narzekania, dla odrobiny rozrywki, sprowokowania kłótni. Czyż nie łatwiej byłoby zastanowić się nad zmianą życia, skoro obecne tak mocno doskwiera? Nie wyobrażam sobie egzystowania w miejscu, w których wszystko mi przeszkadza, w którym nie lubię niczego i w którym nie potrafię odnaleźć nawet jednej, najmniejszej zalety, a naprawdę czytałam wypowiedzi osób, które doskonale definiuje to zdanie. Jak można obrażać i wciąż piętnować mieszkańców kraju, który przyjął Cię z otwartymi ramionami i dał szansę na nowe życie? Szansę, którą każdy z nas wykorzystał według własnych zasad. Mnie byłoby wstyd. Takie osoby czuwają czekając na kolejne posty na Facebookowych grupach, czy forach dla emigrantów, aby móc wdać się w nieprzyjemną dyskusję i po prostu znów z jakiegoś powodu marudzić. Nieważne, czy to pytanie, stwierdzenie, opinia, przemyślenie, taki człowiek zawsze znajdzie sposób, aby coś skrytykować. Muszę przyznać, że mnie osobiście drażni taka postawa. Kolokwialne czepianie się wszystkiego, skrupulatne wyszukiwanie negatywu w pozytywie. Odbiera mi to chęci na dalszą dyskusję z daną osobą, podświadomie negatywnie mnie nastawia do mego rozmówcy i wzbudza pewnego rodzaju odrzucenie.

Jeśli z jakichkolwiek, prywatnych powodów nie jesteś w stanie zmienić obecnie swojego życia, wrócić do ojczyzny, wyjechać do innego kraju, najlepszą radę, jaką możesz otrzymać, to zmiana nastawienia. Połowa sukcesu leży w naszej postawie. Negatywne podejście zanim jeszcze pozna się dobrze kraj i jego mieszkańców, to nieodpowiedni sposób dla osób, które zmagają się z trudami adaptacji emigracyjnej. W każdej wadzie można odnaleźć pozytyw, choćby miał być mało istotny i niemalże niezauważalny. O ile bowiem przyjemniejsze staje się życie, gdy nie budzisz się każdego ranka z myślą o kolejnym dniu spędzonym w miejscu, w którym zwyczajnie nie chcesz być. Zmiana spojrzenia to pierwszy i najważniejszy krok do pozytywnej aklimatyzacji. A jeśli krytyka sprawia Ci radość, narzekanie to Twoje hobby, a wytykanie błędów i wad to sposób na życie, to niestety ja nie jestem w stanie Ci pomóc, ponieważ zwyczajnie tego nie rozumiem.

Udostępnij