Życie w Barcelonie to…

Podjęcie decyzji o emigracji nie było łatwym zadaniem. Zdawałam sobie sprawę, iż będę musiała stawić czoła wielu nowym wyzwaniom, czy problemom. Hiszpanię znałam jedynie z wyjazdów wakacyjnych oraz wymiany studenckiej, a przecież owe niewiele wspólnego mają z faktycznym, codziennym obcowaniem w danym miejscu. Mimo różnic kulturowych, odległości i bądź, co bądź wielu obaw, postanowiłam podjąć ryzyko. Jak dziś żyje mi się w Barcelonie? Inaczej. I to właśnie o tych różnicach opowiem przy okazji dzisiejszego artykułu.

Życie w Barcelonie to przede wszystkim różnorodność. Na ulicach spotykasz ludzi z całego świata. Część z nich to turyści, część to mieszkańcy. Mąż znajomej to Francuz. Narzeczona przyjaciela pochodzi z Holandii, a najlepszy przyjaciel Twojego brata to Niemiec. W szkolnej grupie z łatwością znaleźć możesz dzieciaki, które pochodzą z emigranckich rodzin, a na placu zabaw zawsze widzisz rodziny Marokańczyków. Chodzisz do chińskich barów, kupujesz w supermarkecie od Pakistańczyka, a Twojego męża obcina fryzjer z Afganistanu. I nikogo to nie zaskakuje. Według danych władz miasta z 2018 roku w Barcelonie rezyduje ponad 301 tysięcy emigrantów, co stanowi 18,5% ogólnego zaludnienia. Spacerując po ulicach Barcelony zapytałbyś jednak: tylko? Różnorodność stolicy Katalonii to jednak nie tylko ogromna liczba emigrantów. Jest to miasto, w którym każdy jest w stanie się odnaleźć. Mieszanka kultur, stylów, przyzwyczajeń, zainteresowań. Nie sposób się nudzić i nawet najdziwniejsze upodobania odnajdą tu swoje miejsce.

Życie w Barcelonie to także ciągły strach. Problem kradzieży wymyka się spod kontroli, choć bardziej odpowiednim stwierdzeniem byłoby spostrzeżenie, iż już się wymknął. Złodzieje pozostają bezkarni, dlatego działają na ogromną skalę. Pierwszym zdaniem, które usłyszy osoba odwiedzająca Barcelonę to ostrzeżenie przed kieszonkowcami. Komunikaty w metrze, plakaty w autobusach, ogłoszenia w sklepach, rady w hotelowej recepcji. Właśnie w takim miejscu żyjemy. Życie w ciągłym stresie jest niezmiernie męczące. Wychodząc na zewnątrz raz na jakiś czas obsesyjnie łapię za torebkę sprawdzając, czy zamek zapięty jest do samego końca. W metrze nie puszczam jej ani na moment, a zasadę trzymania jej przed sobą mam we krwi. Okradziono mnie – przeciętny recepcjonista hotelu słyszy te zdanie przynajmniej raz, dwa razy dziennie. Strach, stres, złość i bezradność to uczucia, które towarzyszą nam, mieszkańcom Barcelony.

Przenosząc się do Hiszpanii musiałam zaakceptować fakt życia w zupełnie innej kulturze, a także posługiwania się językiem obcym na co dzień. W Katalonii króluje jednak kataloński, dlatego przywyknąć musiałam, iż znajomość hiszpańskiego nie zawsze mi się przyda i prędzej, czy później pojawi się konieczność nauki nowego języka. W życiu codziennym język kataloński nie stanowi dla mnie żadnego problemu, ponieważ nigdy (oprócz dwóch sytuacji) nie spotkałam się z nieprzyjemnościami z tego powodu, a Katalończycy nie mają problemu z przechodzeniem na język hiszpański. Ale już dokumentacja, recepta od lekarza, list urzędowy czy praca domowa dziecka może okazać się nie lada zagadką.

Życie w Barcelonie to tłumy. Bo nawet w tych, wydawałoby się mniej zaludnionych miejscach, i tak przyjdzie Ci się przepychać. Nie wspomnę o samym centrum, czy plaży. Przeciętny mieszkaniec, zupełnie odwrotnie do przyjezdnego, unika tych miejsc jak ognia. A owych odwiedzających są setki, tysiące, ba, miliony rocznie! Dlatego życie w Barcelonie wiąże się także z akceptacją wzrostu cen za wszelkie usługi, mieszkania, nawet sobotnią kolację, gdy wybierzesz się do centralnej restauracji.

Życie w Barcelonie to konieczność przyzwyczajenia się do zupełnie innego rozkładu dnia. Życie rozpoczyna i kończy się później niż w Polsce. Nawet sklepy i urzędy funkcjonują inaczej. Okazuje się, że obiad zjesz jedynie w wyznaczonych godzinach, a prosząc o kolację o 19.30 napotkać możesz zaskoczone spojrzenia tubylców. A i na ową kolację nie zawsze zjesz to, na co akurat miałbyś ochotę. Skoro znalezienie śmietany to nie lada wyczyn, a twaróg dostaniesz jedynie w polskim/rosyjskim sklepie.

Życie w Barcelonie to także ogromne pokłady cierpliwości, o czym wspominałam już wiele razy. Wyobraź sobie, że wszystko załatwić musisz telefonicznie. Ja do dziś nie mogę się z tym pogodzić. Nagle najprostsza sprawa przybiera rangę problemu światowego, a załatwić możesz to jedynie dzwoniąc pod numer telefonu XXX. Boże, ileż ja już się naklęłam starając się załatwić cokolwiek w tym kraju.

Ale życie w Barcelonie to także radość, zabawa, entuzjazm. To ogrom możliwości. To uśmiech, który otrzymujesz od zupełnie obcej osoby. To pomocna ręka od człowieka, którego więcej nie spotkasz. To fiesta, gdzie nieważny jest powód, a integracja i dobra zabawa. To zwracanie się na ty do pani w okienku na poczcie i wychodzenie na papierosa w towarzystwie szefa (nie, nie palę :D). To lato, które trwa pół roku i plaża, którą masz na wyciągnięcie ręki. To miejsce, w którym przeciętny Hiszpan obsypie Cię komplementami, ponieważ łamanym hiszpańskim zapytasz o adres najbliższego metra. To nauczycielka w przedszkolu, która wycałuje Twojego syna, jakby był jej własnym. To świadomość, iż żyjesz w miejscu, które przez wielu uważane jest za jedno z piękniejszych na świecie.

Udostępnij