Lipiec 2007 roku. Mam niespełna 16 lat. Wsiadam do samolotu nieco zestresowana. To mój pierwszy lot w życiu, a 11 lat temu była to nie lada przygoda, zwłaszcza dla osób mieszkających w 40-tysięcznym mieście, skąd do najbliższego lotniska ponad 3 godziny drogi. Słyszę głos mężczyzny zwracającego się do pasażerów po hiszpańsku, z którego wyłapuję jedynie nazwę naszej destynacji – Bilbao. Uff, za chwilę jednak odzywają się po angielsku, czuję się bezpieczniej. Słyszałam, że przy starcie i lądowaniu zatyka uszy, niektórzy opowiadali, że do takiego stopnia, że aż rozsadza Ci głowę. Mnie nie rozsadziło, ale faktycznie coś tam w tych uszach czułam. Lądujemy o czasie na lotnisku w Bilbao, mieście, które było dla mnie zupełną tajemnicą oraz w kraju, który znałam jedynie z książek, czy telewizji. Wychodzimy na zewnątrz. Słońce, upał, palmy i język, którego kompletnie nie rozumiem. Tak rozpoczęły się moje pierwsze wakacje w Hiszpanii, gdzie jak się później okazało, zrodziła się wielka miłość, która trwa po dziś dzień. Miłość do Hiszpanii.