Jak to jest z tym hiszpańskim?

Decydując się na przeprowadzkę do Barcelony wiedziałam, że moje życie zmieni się pod wieloma aspektami, Hiszpania jest bowiem krajem bardzo różnym od Polski. Liczyłam się z tym, że będę musiała przyjąć pewne hiszpańskie zwyczaje, celebrować hiszpańskie (i katalońskie) tradycje, wychowywać dziecko w kulturze hiszpańskiej (z pielęgnowaniem tradycji polskich). Innymi słowy – wszystko miało być po hiszpańsku. Zakupy, wizyty u lekarza, załatwianie spraw urzędowych, fryzjer, przedszkole, apteka i przede wszystkim – praca. Nie powiem, że nie przerażała mnie nieco myśl o tym, że będąc tutaj, byłam skazana na porozumiewanie się jedynie w obcym języku. Jeśli ktoś tak, jak ja posiadał barierę językową, wie, o czym mówię. 

 

Owej bariery wyzbyłam się, gdy przyleciałam do Barcelony studiować. Nie tylko musiałam na własną rękę (przyleciałam zupełnie sama) znaleźć mieszkanie i porozumiewać się ze wszystkimi, ale również studiować. Sprawa była prosta – aby zaliczyć rok, musiałam zdać egzaminy, a aby podejść do egzaminów, musiałam najpierw zaliczyć zajęcia, co liczyło się z wieloma pracami i publicznymi prezentacjami. Ile stresu kosztowało mnie każde takie wystąpienie, wiem tylko ja, ale koniec końców, efekt był zadowalający. Wyzbyłam się uciążliwej bariery językowej i zaczęłam czuć się naprawdę dobrze mówiąc po hiszpańsku. 

 

Dziś język ten nie sprawia mi już żadnych problemów i czuję się w nim bardzo swobodnie. Moi przyjaciele, rodzina i nawet sam Alberto często pytają mnie, jakie to uczucie wiedzieć, że całe życie (z założenia 😜) będę porozumiewać się już tylko po hiszpańsku (np. z moim partnerem i jego rodziną), ba, nawet ja sama zadaję sobie czasem to pytanie. Moja mama zawsze mówi, że nie potrafiłaby być z cudzoziemcem, ponieważ wydaje jej się, że nie owładnęłaby obcego języka na tyle, aby móc swobodnie wyrażać wszystkie emocje i uczucia. Może to dlatego, że rozmawiając lubi ubarwiać słowa milionem epitetów, porównań i przenośni. Nie powiem, że czasami nie brakuje mi słów i kiedy w głowie tworzę piękne, bogate zdanie, okazuje się, że po hiszpańsku nie brzmi już ono tak pięknie ze względu na brakujące określenia. 

 

Hiszpański jest uboższym językiem niż nasz ojczysty polski. Tutaj jedno słowo można użyć w mnóstwie znaczeń. Jeden i ten sam czasownik, któremu towarzyszy odpowiedni rzeczownik/przymiotnik może zmienić diametralnie swe znaczenie, gdy tymczasem w polskim użylibyśmy wielu różnych zwrotów. Nie mówię tu oczywiście o języku literackim, a tym potocznym, używanym na co dzień wśród znajomych, rodziny, na ulicy. 

 

W Hiszpanii ludzie praktycznie wszędzie zwracają się do siebie na „ty” i większość z nich nie ma z tym żadnego problemu. Ja nauczona tradycją z Polski do osób starszych, czy lekarzy, urzędników itp. zwracam się wciąż per „Pan/Pani. W sklepach panuje bardzo luźna atmosfera. Sprzedawcy często zwracają się do Ciebie, jak do koleżanki. Tej otwartości również trzeba się tu nauczyć. Nikogo nie zaskakuje, kiedy ekspedientce zdarzy się wyrwać głośne cholera, czy tak często używane mierda (gówno, jak w ang. shit). 

 

Jak to w każdym języku bywa, i hiszpański ma swoje powiedzenia, które tłumaczone dosłownie na polski tracą często swój sens. Podczas rodzinnych spotkań w Polsce staram się tłumaczyć Alberto rozmowy (osoby starsze niestety po angielsku nie mówią) tak, aby nie czuł się wyobcowany. Niestety nie wszystko da się przetłumaczyć tak, jak byśmy chcieli. Moja mama zawsze każe mi tłumaczyć Alberto wszystkie powiedzenia, dowcipy, porównania. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że często mają one inny wydźwięk i np. dowcip opowiedziany po polsku, a przetłumaczony na hiszpański traci wątek humorystyczny. Przecież to zupełnie inna gra słów, rymy, polski humor. Podobnie zresztą ma się sprawa w sytuacji odwrotnej. Nie każdy dowcip da się przetłumaczyć na polski tak, aby rozbawił podobnie. 

 

Nie raz zdarzają nam się zabawne sytuacje, kiedy opowiadając coś Alberto używam jakiegoś polskiego stwierdzenia, a on patrzy na mnie zdezorientowany nie mając pojęcia, o czym mówię. Tłumaczymy sobie wtedy wzajemnie, jak to się mówi po polsku, a jak należy powiedzieć to samo po hiszpańsku. Podobnie jest z rodzajnikami. Słownictwo, które używam na co dzień mam opanowane, ale czasami łatwo można się zaskoczyć. I tak np. w polskim powiemy ta sofa, a w hiszpańskim będzie to ten sofa. 

 

Kiedyś wydawało mi się, że praca tłumacza to nic wielkiego. Wystarczy przecież znać dobrze ten drugi język. Teraz, kiedy sama często muszę być takim domowym tłumaczem widzę, że nie jest to wcale takie łatwe zadanie. Odpowiedniego doboru słów uczy się latami, bo tłumaczenie dosłowne czasami może brzmieć zwyczajnie śmiesznie. Przecież po polsku nie powiesz mężowi przez telefon „biorę już metro” (tak brzmiałoby dosłowne tłumaczenie z hiszpańskiego), a raczej „wsiadam właśnie do metra”. Kiedy musisz przetłumaczyć jakąś rozmowę naprawdę szybko, łatwo poplątać się w obu językach. 

 

Na dzień dzisiejszy nasi najbliżsi znajomi to sami Hiszpanie. Rozmawiam więc głównie po hiszpańsku. Na ulicy, w domu, w restauracji. Może zabrzmi to trochę zabawnie, ale wbiłmi się on już tak w głowę, że czasami łapię się na tym, że rozmawiając ze znajomymi z Polski do głowy przychodzą mi pewne hiszpańskie określenia, które jak za chwilę zdaję sobie sprawę, po polsku nie mają sensu. Choć tak naprawdę uważam, że to naturalne. Mózg również musi się przestawić, kiedy nagle okazuje się, że od dziś porozumiewasz się praktycznie tylko w obcym języku. A taka swoboda i przyzwyczajenie może jedynie pozytywnie wpłynąć na Twoje obcowanie w innym kraju. 

 

Teraz już nie mam żadnych problemów z hiszpańskim, ale pamiętam, jak czasami myślałam sobie Och, jak łatwo i szybko byłoby powiedzieć to wszystko po polsku. Nie chcę oczywiście robić z siebie filologa, wciąż bowiem istnieje mnóstwo słów, których nie znam i na pewno zdarza mi się popełniać błędy. Mam na myśli fakt, że porozumiewanie z Hiszpanami nie stanowi dla mnie problemu i nawet, gdy brakuje mi odpowiedniego słowa, staram się wytłumaczyć swoją myśl w inny sposób. Dotychczas skutkowało. 😁

 

Jedno wiem na pewno – z moim dzieckiem rozmawiać będę po polsku. Od urodzenia mówię do Alexa w ojczystym języku i ani przez moment nie wątpiłam w to, że zrobię wszystko, aby posługiwał się równie dobrze zarówno hiszpańskim, jak i polskim. Muszę powiedzieć, że ciężko zrozumieć mi rodziców, którzy będąc zagranicą porzucają język polski i decydują się mówić do dziecka w języku danego kraju. Ja naprawdę czułabym się zwyczajnie dziwnie zwracając się do mojego synka po hiszpańsku, ponieważ jest on przecież również Polakiem.

 

Na koniec powiem więc, że przywykłam już do myśli, że moje życie będzie prowadzone po hiszpańsku, sama je przecież wybrałam. Muszę dodać, że hiszpański to piękny język, według mnie nie jest trudny, a zamiłowanie do niego i samego kraju rozpoczęło się wiele lat temu. Może stąd taka łatwość w przyswajaniu wiedzy. Bo np. z niemieckim, którego uczyłam się w szkole jest już dużo, dużo gorzej… 😉

 

A jak jest u Was i w Waszych dwujęzycznych związkach? Jak radzicie sobie żyjąc w obcym języku? A może mieliście jakieś zabawne związane z tym sytuacje?
Udostępnij