Jak wygląda hiszpańskie wesele?

Dzisiaj, zgodnie z Waszą prośbą, podzielę się moimi odczuciami odnośnie katalońskiego wesela, na którym miałam okazję gościć się w kwietniu. Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że zapewne tradycje i zwyczaje mogą różnić się w zależności od regionu Hiszpanii, w którym odbywa się ślub, czy pochodzenia młodej pary. Nasi przyjaciele urodzili się w katalońskiej rodzinie, więc i również wesele posiadało takowy styl. Czym różni się hiszpańska uroczystość od dobrze mi znanej, polskiej? Co mnie zaskoczyło, a co rozbawiło? Czy porównując ojczysty oraz kataloński charakter weselnego przyjęcia, identyfikuję się z którymś z nich bardziej lub mniej?

Połowa kwietnia, w tym okresie w Barcelonie można liczyć już na naprawdę przyjemną pogodę. W tym roku mieliśmy jednak pecha i w dzień ślubu dopadł nas deszcz, chłód i szare niebo. Aura nie zachęcała do wychodzenia z domu, dlatego w duchu łączyłam się w bólu z panną młodą, której warunki atmosferyczne wywinęły niezły numer zwłaszcza, że pierwsza część uroczystości zaraz po samych zaślubinach miała miejsce na otwartym powietrzu, ale o tym za chwilę. Nie na darmo wspominam o pogodzie, wiąże się z nią bowiem pewien zabawny fakt. Zacznę jednak od początku.

Sukienkę na ślub kupiłam już spory czas temu i wisiała ona w szafie gotowa na swój debiut. Sukienka, jak sukienka. Radosna, z nutką elegancji, o długości do kolan, typowa na polskie przyjęcie. Dokładnie – polskie. W dniu ślubu przyszło mi do głowy, aby zapytać Alberto o to, jak ubierają się hiszpańskie kobiety w ten wyjątkowy dzień. Tak, wykazałam się hiszpańską precyzją – wszystko na ostatnią chwilę. Ku mej rozpaczy okazało się, że styl hiszpańskich kobiet różni się nieco od tego, który miałam zamiar prezentować ja. Długie suknie wieczorowe do samych kostek, upięte włosy. Jednym słowem: pełna elegancja. Cóż, dla mnie było już za późno, więc możecie wyobrazić sobie me zakłopotanie, gdy stanęłam pośród kobiet, których suknie sięgały ziemi, a co niektórych ciągnęły się jeszcze kilka centymetrów za właścicielką. Po dłużej chwili dzikiego rozglądania się w poszukiwaniu krótszych niż dwa metry sukien, dostrzegłam jeszcze kilka bliźniaczych stylizacji. Uff. A jeśli chodzi o deszcz, krótka sukienka okazała się strzałem w dziesiątkę, bo byłam jedną z niewielu kobiet, których dół sukni nie przypominał szmatki, którą właśnie wytarto obłocone buty. Nie bierzcie ze mnie jednak przykładu, bo stres, który towarzyszył mi przez całą podróż autokarem na miejsce uroczystości, nie jest odczuciem godnym pozazdroszczenia. Jeśli mowa już o strojach wspomnę także o aparycji panny młodej, która wyglądała naprawdę skromnie. Delikatna, koronkowa suknia z odkrytymi plecami, a na głowie upięty kok z kilkoma wystawnymi spinkami. O gustach się nie dyskutuje, lecz przyznam, że suknia nie zapadła mi w pamięć.

Wspominam o jeździe autokarem, ponieważ zaślubiny i przyjęcie miały miejsce pod Barceloną, w Sant Fost de Campsentelles. Wynajęty przez młodych kompleks restauracyjny był bardzo urokliwy. Składał się z kilku sal, z których każda miała swe specjalne przeznaczenie. Wystrój nazwałabym nowoczesnym. Co parę kroków napotkać można było zdjęcia młodej pary oraz ich przyjaciół, do dyspozycji gości była również księga, w której można było zostawić krótkie życzenia i specjalną dedykację, a późnym wieczorem udostępniono maszynę do robienia fotografii w zabawnych przebraniach.

Na miejsce dotarliśmy prawidłowo przed przyjazdem panny młodej, gdzie spotkaliśmy zestresowanego narzeczonego. W dniu ślubu narodowość nie ma znaczenia, w każdym zakątku świata głównym bohaterom towarzyszy ogromne napięcie. Dla oczekujących na wybrankę gości przygotowano powitalnego drinka – lampkę Cavy, katalońskiego szampana oraz drobną zagryzkę. Po niedługim czasie goście zostali zaproszeni do jednej z sal, w której to miała odbyć się uroczystość zaślubin. Wystrój pokoju skojarzył mi się trochę z amerykańskimi filmami. Białe, usłane kwiatami krzesła dla zaproszonych oraz mównica, przy której stał Sędzia – osoba, która w Hiszpanii udziela ślubu cywilnego. Tak, para młoda zdecydowała się jedynie na ślub cywilny. Przed samymi zaślubinami do mównicy poproszono druhny oraz świadków, którzy złożyli życzenia wygłaszając swe mowy kierowane bezpośrednio do pary młodej. Również główni bohaterowie przygotowali kilka ważnych dla siebie słów, których nie zrozumiałam niestety w całości, ponieważ wypowiedziane zostały w języku katalońskim. Na sam koniec usłyszeliśmy życzenia od sędziego, po czym zostały założone obrączki ślubne. Po zaślubinach miała miejsce tradycja podobna do naszej, polskiej. Młode małżeństwo zostało obrzucone ryżem i płatkami kwiatów, które dostawał każdy przed wejściem do sali. Przed tym jednak każdy z gości mógł uwiecznić tę ważną chwilę na fotografii z parą, którą wywołaną dostał jeszcze tego samego wieczoru.

Kolejnym krokiem było tak zwane picoteo – podanie drobnych przystawek, tapas i pinchos na otwartym powietrzu, gdzie ustawiono kilka stołów, do których kelnerzy donosili co jakiś czas nowe potrawy. Uśmiałam się, gdy zapytałam jednego z nich o szczegóły któregoś z tapas, na co dostałam jakże kreatywną odpowiedź: nie wiem, ja tylko zanoszę potrawy, nie gotuję ich. Takie zachowanie od razu skojarzyło mi się z typowym Hiszpanem. Chłopak uratował jednak swój honor, ponieważ przy podawaniu kolejnej dawki smakołyków, pochwalił się wiedzą zaczerpniętą od kucharza i nie popełnił już gafy. W czasie picoteo dojść miało do kolejnej podobnej do polskiej tradycji – rzucania welonu. Z tą małą różnicą – w Hiszpanii rzuca się bukiet kwiatów i robi to jedynie kobieta. Pan młody nie rzuca muszki ani krawata.

Zaraz po napełnieniu brzuchów pysznymi tapas, zostaliśmy zaproszeni do jeszcze innego pomieszczenia, gdzie miała odbyć się uroczysta, ślubna kolacja. Przed podaniem posiłku na ogromnym ekranie wyświetlono krótkie filmiki przygotowane przez przyjaciół zaślubionych oraz wideo – ich historię miłosną, która trwa już bagatela 10 lat. Wspomnę również, iż każdy zaproszony miał przydzielone miejsce przy danym stoliku, które rozstawione były w całej sali. Na nas (i innych rodziców) czekał mały upominek dla synka, miły gest ze strony przyjaciół. Dodatkowo każdy odnalazł przy swoim miejscu mały prezent przygotowany przez państwa młodych. Jest to również znana hiszpańska tradycja.

Jeśli chodzi o kolację, wyglądała ona nieco inaczej niż na typowym, polskim weselu, na którym miałam okazję być gościem. Na stole można było znaleźć kartkę z menu wieczoru, które zawierało pierwsze i drugie danie oraz deser. Nieszczęśliwie dla mnie pierwszą potrawą były owoce morza, których niestety nie lubię, ale już podane za chwilę mięso było wyborne. Oprócz tego do kolacji serwowano oczywiście wino oraz wodę. Rozbawiła mnie ogromnie jedna, dość nietypowa tradycja. Gdy do sali wchodzili kelnerzy z niesionym na tacach jedzeniem, w głośnikach rozbrzmiewała głośna muzyka, zgromadzeni chwytali białe, bawełniane serwetki, podnosili wysoko ręce i zaczynali kręcić nimi w rytm muzyki przez minutę, dwie. Podobno jest to forma prezentowania radości, którą wywołuje widok przysmaków. Wyglądało to przekomicznie, naprawdę. Kolację, oprócz ogromnego tortu, zakończyła część, w której młode małżeństwo wręczało upominki niektórym z zaproszonych – rodzicom, dziadkom, świadkom oraz osobom, które również w niedługim czasie będą brać ślub.

Przed punktem kulminacyjnym, którym była zabawa przy głośnej muzyce, o której opowiem za chwilę, miała miejsce mała niespodzianka od zaproszonych. Ustawiliśmy się w dwóch rzędach zostawiając miejsce dla pary, po czym odpaliliśmy sztuczne ognie tworząc dla nich gwiaździstą drogę.

Uroczystość zakończyła zabawa przy muzyce puszczanej przez DJa. Nie było miejsca na disco polo, czy inne tego typu hity. Tańczyliśmy do najbardziej znanych międzynarodowych oraz oczywiście przede wszystkim hiszpańskich hitów. Starsi, młodsi, a nawet dzieci. Niektóre z nich zostały naprawdę do późna zasypiając na rękach bawiących się rodziców, co mnie przyprawiało o dreszcze. Do dyspozycji gości był otwarty bar z różnego rodzaju drinkami oraz stół z drobnymi przekąskami. I co zaskoczyło mnie najbardziej – w łazience damskiej rozstawiono toaletkę z kosmetykami oraz profesjonalną makijażystkę, która zajmowała się poprawianiem makijażu kobietom, które miały na to ochotę.

Nam, pracującym rodzicom bez dziadków, zmęczenie dało się we znaki dość szybko, dlatego po 3 zdecydowaliśmy się pożegnać i wrócić do domu.

Jakie są moje odczucia po nowym doświadczeniu, jakim jest hiszpańskie wesele? Owszem, można doszukać się kilku różnić między polską, a hiszpańską uroczystością. Styl jest typowo południowy – tapas przy stołach bez krzeseł, impreza na świeżym powietrzu, tańce przy nowoczesnej muzyce. Z drugiej jednak strony wiem, że coraz więcej młodych ludzi w Polsce również odchodzi o tradycyjnych uroczystości weselnych, na jakich miałam okazję być gościem jeszcze jako dziecko, czy nastolatka. Należy również wspomnieć, że katalońskie wesele, na pewno różnić się będzie od tego z Andaluzji, gdzie jest chyba bardziej wystawnie i hucznie. Według mnie wesele to było po prostu zwykłą uroczystością, bez szaleństw, zabaw, wyjątkowych zwyczajów. Ot, uroczysta kolacja z tańcami. Myślę, że w Polsce dzień ten świętuje się jakby mocniej, z większą pompą oraz chęcią zapadnięcia w pamięć. Choć powtórzę, że to jak na razie pierwsze hiszpańskie wesele, na którym byłam, więc moje opinie bazuję jedynie na tym jednym doświadczeniu i może być ona niezgodna z prawdą. Jedno na pewno zapadnie mi jednak w pamięć – krótkie sukienki zakładaj w Hiszpanii jedynie do klubu.

Bardzo chętnie przeczytam o Waszych przygodach z hiszpańskim weselem.

Udostępnij