Codzienność po hiszpańsku – jak żyje się “w obcym języku”?

Przyjaciele i rodzina często pytają, co czuję, gdy myślę o tym, że teoretycznie już do końca życia będę porozumiewała się w obcym języku. Bo nawet, jeśli w przyszłości wyprowadzilibyśmy się do Polski, nawet, jeśli Alberto zaskoczyłby wszystkich i nauczył się biegle języka polskiego, już do końca naszych dni w domu rozmawiać będziemy po hiszpańsku, bo zwyczajnie do tego przywykliśmy. Niektórzy proszą także, abym podzieliła się doświadczeniem, jakim jest wielojęzyczność w codziennym życiu, w końcu niejeden emigrant może przyznać, iż znajomość kilku, czy nawet jednego obcego języka może nieźle namieszać czasami w głowie. Zachęcona prośbami oraz historiami, która przydarzają mi się niemalże każdego dnia, postanowiłam napisać o tym, jak żyje się, kolokwialnie ujmując, w dwóch czy nawet trzech językach, a zacznę krótko, że nie jest to łatwe.

Jak to zatem jest, gdy w swej codzienności muszę używać dwóch, a w pracy i z niektórymi znajomymi nawet trzech języków? Mój mózg czasami wariuje, naprawdę. Na dzień dzisiejszy mym pierwszym językiem, czyli tym, z którego korzystam najczęściej jest język hiszpański. Ten fakt na pewno nikogo nie zaskakuje, mieszkam bowiem w Hiszpanii, posiadam hiszpańską rodzinę oraz pracuję z wieloma Hiszpanami. Przez wzgląd na tak częste użycie obcego języka, mój polski nieco ucierpiał. Co mam na myśli? Nierzadko zdarza mi się, że zapominam słów w ojczystym języku, nie wspominając już o ich przeinaczaniu. Wystarczy, że muszę opowiedzieć rodzinie historię, która przydarzyła mi się w Barcelonie, przytaczając słowa hipotetycznego rozmówcy zaczynam wygadywać bzdury, ponieważ mój mózg próbuje tłumaczyć zdania hiszpańskie dosłownie, co jest oczywiście często niemożliwe. A wymyślanie i przekręcanie słów? Codzienność. Monedy, zamiast monety. brać metro, zamiast do niego wchodzić, trabajować (od trabajar), to tylko kilka drobnych przykładów. Znajomi się śmieją, cóż innego mieliby robić, choć na szczęście rozumieją, że nie próbuję być Dżoaną Krupą, ponieważ do owych wpadek często dochodzi zupełnie nieświadomie. Wyobraźcie sobie, jak trudnym zadaniem jest obsługiwanie klienta w języku polskim, gdy regułka, którą wyuczyłaś się na pamięć dźwięczy w Twej głowie jedynie w dwóch językach i żaden z nich nie jest Twoim ojczystym. Ostatnio zastanawiałam się w stresie, jak powiedzieć po polsku common area, przecież zawsze była to common area, a nie żaden wspólny obszar, czy wspólne miejsce. Ostatecznie pozostałam przy angielskiej wersji, ponieważ mózg całkowicie się już wtedy zatrzymał. I zawsze ten sam żartobliwy ton: Przepraszam, nie przywykłam do mówienia po polsku w miejscu pracy. Wyuczyłam się już wszystkiego po angielsku lub hiszpańsku. Śmiechy, chichy, chwila relaksu.

Kolejnym zabawnym aspektem jest to, w jakim języku myślisz w danym momencie, a imponującym jest fakt, iż Twój mózg doskonale się potrafi do tego dostosować. Gdy wyobrażam sobie konwersacje mające miejsce tu, w Hiszpanii, w głowie układam scenariusze w języku hiszpańskim, gdy myślę o pracy, najczęściej w języku angielskim, a cała reszta niepotrzebnych zmartwień spada mi na głowę już po polsku. Wszelkie notatki? Trzy poplątane języki, wymieszane między sobą słowa, których nikt oprócz autora nie byłby w stanie zrozumieć. Bo może akurat jeden wyraz szybciej przyjdzie Ci do głowy w Twym emigracyjnym języku, lecz kolejny już – w ojczystym.

Automatyczne przełączanie się na najłatwiejszy, u mnie oznacza to najczęściej używany język, to również nic nadzwyczajnego. Wystarczy, iż wyłączę się dosłownie na ułamek sekundy, przeczytam jedno zdanie w języku hiszpańskim, pomyślę jedno tylko słowo, podnoszę głowę i do klienta, z którym jeszcze dziesięć sekund temu porozumiewałam się po angielsku, zaczynam mówić po hiszpańsku i nie przestaję dopóki: a) sama się nie zorientuję po zdezorientowanej minie rozmówcy, który jest zbyt grzeczny lub wystraszony, aby zwrócić mi uwagę; b) przeciwna strona nie zaśmieje się radośnie: I don’t speak spanish, sorry. Ups, cofnij i to samo, ale przełączamy pilot, opcja – język angielski. Działa to także w drugą stronę. Gdy wybieram się do Polski i nagle na ulicach słyszę, że KAŻDY rozmawia w mym ojczystym języku, KAŻDY może mnie zrozumieć oraz KAŻDEGO mogę zrozumieć ja, przez chwilę zastanawiam się, czy nie jestem w ukrytej kamerze. To naprawdę nietypowe uczucie. Ale co tu się dziwić, gdy nawet śnię już w języku hiszpańskim, a to podobno oznaka biegłego nim władania.

Znajomość obcego języka posiada także jeszcze jedną, wyjątkową cechę. Nagle zdajesz sobie sprawę, że istnieją słowa i zwroty, które zwyczajnie lepiej brzmią wymawiane w tym właśnie języku. Tak jakby powiedzenie tego samego po polsku nie do końca nadawało odpowiedni temu sens. Z drugiej jednak strony obce języki mają to do siebie, iż posiadają cały zasób słów, które nie istnieją w żadnym innym języku, a co za tym idzie, użycie ich w dosłownym tłumaczeniu doprowadzić może raczej do śmiechu lub konsternacji rozmówcy.

Ludzie się śmieją, mówić będą: ale się z ciebie emigrantka zrobiła, prawdziwa Hiszpanka nie zdając sobie chyba sprawy, iż mnie ani do śmiechu, ani do chwalenia miejscem zamieszkania nie spieszno. Co więcej, bywa, iż zwyczajnie krępuję się, gdy zasycha mi w gardle, a język staje dęba, ponieważ do głowy przychodzą odpowiedniki danego słowa we wszystkich językach, oprócz w tym oczekiwanym. Ale mózg musi się przecież jakoś bronić, inaczej byśmy zwariowali. Sam radzi sobie przełączając się na język, w którym obecnie żyjemy, dlatego cała reszta musi zejść chwilowo na dalszy plan, co nie oznacza, że nie zacznie w przyszłości na nowo grać pierwszych skrzypiec.

A Wy? Także borykacie się z tego typu problemami? Czy Wam także przydarzają się tego typu historie? Jeśli odpowiedź jest pozytywna, udostępnijcie post, aby stało się jasne, iż nikt tu nie próbuje gwiazdorzyć, ani niczym się przechwalać, taka jest po prostu natura naszego umysłu.

Udostępnij