Urlop w Polsce – spostrzeżenia Hiszpana

Gdy przypadkowo spotkany obcokrajowiec zwierzy się nam, iż odwiedził Polskę, pierwsze pytanie, zaraz po tym o dokładne miejsce pobytu, jakie padnie z naszych ust, będzie prawdopodobnie brzmiało: „I jak ci się podobało?”. Lubimy słuchać doświadczeń osób pochodzących z różnych zakątków świata, które dotyczą naszej ojczyzny. Ciekawi nas ich punkt widzenia, spostrzeżenia, indywidualnie wytypowane zalety oraz wady. W końcu zrodzić może się z tego niezła dyskusja. Na blogu pisałam Wam już o tym, jak wygląda Polska oczami Hiszpana oraz o kilku aspektach, które najbardziej go w naszym kraju zaskoczyły. I tym razem, po czerwcowym urlopie mój Hiszpan przywiózł ze sobą kilka nowych wrażeń dotyczących Polski, którymi podzielę się w dzisiejszym artykule dołączając kilka faktów, o których dotychczas Wam nie mówiłam.

Do Polski lecieliśmy w połowie czerwca, czyli dokładnie wtedy, gdy od paru miesięcy zalewały ją fale upałów. Zadowoleni spakowaliśmy do walizek po jednej parze długich spodni w razie „w” oraz snuliśmy plany o przedpołudniach spędzonych nad jeziorami, w basenach i ogrodzie. Cóż mogę powiedzieć? Pogoda jak zwykle wywinęła nam numer i już po zaledwie kilku dniach zmieniła się nie do poznania. W drodze powrotnej w torbach wieźliśmy bluzy i dodatkową parę spodni, w którą musieliśmy zaopatrzyć się już na miejscu. Alberto zaskoczyło jak bardzo pogoda potrafi być u nas zmienna. Z upałów przeszliśmy do wietrznych, okropnie zimnych dni, nie wspominając o nocach. Dodatkowo wybraliśmy się na parodniową wycieczkę do Zakopanego, gdzie pogoda była wręcz nieprzewidywalna. Słońce, deszcz, wiatr, słońce, ciepło, deszcz, zimno. I tak na przemian. Ciężko było coś zaplanować, bo kto wiedział, kiedy w chmurach się zbuntują i postanowią uraczyć nas ulewą?

 

Alberto bardzo lubi polską kuchnię. To, co doceniałam w nim od początku naszej znajomości to otwartość na inne kultury, tradycje, a co za tym idzie na odmienne od znanych mu smaki. Bigos, który na pierwszy rzut oka może przyprawiać raczej o mdłości, pierogi o tym fikuśnym kształcie, schabowe, polskie zupy, twarogi, czy pączki nie są mu obce i kosztowane z wielką chęcią. Śmieje się on oczywiście, że wszystko jemy z ziemniakami, a w 30 stopniowy upał serwujemy gorące zupy, ale gdy na stole pojawi się przyrządzona przez teściową pomidorowa, pierwszy zasiada do jedzenia. Czego mu mało? Być może nietrudno będzie Wam zgadnąć. Chleba. Chleba w Polsce oczywiście jest dostatek, brakuje go jednak jako dodatku serwowanego do każdego posiłku. Jak możecie jeść bez chleba? Dziwi się. Jak wy możecie jeść wszystko z chlebem? Dziwię się ja. Kompot do obiadu również nie należy do jego przysmaków. Wodę poproszę. Krzyczy zaraz, jak to typowy Hiszpan. Ale na Święta Bożego Narodzenia zmuszony presją towarzystwa spróbował kompotu z suszonych owoców, co wydaje mi się być jego pierwszym i ostatnim doświadczeniem z tym trunkiem. Mimo otwartości co do poznawania smaków kuchni polskiej, Alberto żartuje czasami, że brakuje nam tego czegoś. Śmieje się, że naszym restauracjom przydałoby się więcej życia. Typowi ekspresywni kelnerzy, śmiechy, żarty sypane z rękawa, luz i najważniejsze – oliwki lub orzeszki podawane do napojów w oczekiwaniu na główne zamówienie. Ostatni punkt jest raczej niemożliwy do zrealizowania.

 

Alberto podchwycił już parę polskich słów i zwrotów i muszę przyznać, że lista ta jest dość długa, choć oczywiście do możliwości prowadzenia z kimś konwersacji czeka nas jeszcze długa droga. Wie on zatem, że buenos dias to po polsku dzień dobry. Z tą małą różnicą, że w języku hiszpańskim, jak i zresztą w angielskim, dzień dobry dzieli się na to używane do południa, ewentualnie pory obiadowej i to, które usłyszymy już po południu, lecz jeszcze nie w nocy – buenas tardes. Alberto próbował zatem zrozumieć, dlaczego o 18 wciąż mówimy buenos dias, jak to już przecież popołudnie/wieczór, a nie poranek. To tak jak z parasolem. Po hiszpańsku parasol to ten parasol ochraniający nas od słońca, ogrodowy (para sol – na słońce), parasol, który wyciągamy z szafy, gdy za oknem pada deszcz to paraguas (para agua – na wodę). I wytłumacz Hiszpanowi, że w Polsce parasol to zarówno ten od słońca, jak i od deszczu.

Alberto od bardzo dawna otwarcie przyznaje, że chciałby pomieszkać jakiś czas w Polsce, intryguje go ona i czuje się on tam wyjątkowo dobrze. Nie straszna mu była polska zima i zupełnie inne usposobienie tubylców. Do czasu. Po urlopie w Zakopanem zauważyłam, że zmienił on nieco nastawienie do naszych rodaków i jakby zaczął dostrzegać różnice między nimi a Hiszpanami, które mogłyby mu jednak w codziennym życiu przeszkadzać. Do czego zmierzam? Oprócz tego, że Zakopane, jak wiele osób wcześniej nas ostrzegało, jest bardzo drogie, nasze doświadczenia z jego mieszkańcami nie należały do najprzyjemniejszych. Mieliśmy kilka bardzo drażliwych sytuacji z pracownikami danych punktów, o których zaraz opowiem więcej. Hotel, w tym miejscu wszyscy potraktowali nas bardzo miło i nie możemy naprawdę narzekać. Odnieśliśmy jednak wrażenie, że cała masa osób pracujących w miejscach turystycznych jest wrogo nastawiona do własnych klientów. W sklepach i budkach na Krupówkach nie spotkałam chyba ani jednego sprzedawcy, który uśmiechnąłby się lub odpowiedział na radosne dzień dobry. Rzucali oni antypatyczne spojrzenia w stronę wchodzących i wychodzących ludzi, a na ich twarzach malowała się złość. Zajrzeliśmy któregoś popołudnia do rozreklamowanego kina 7D. Spytałam pana w okienku, czy może mi wytłumaczyć zasady działa obiektu, na co dostałam oschłą odpowiedź: No, chyba pani wie, co to znaczy kino 7D, tak?”. Pierwszego dnia zapytałam kierowcę autobusu miejskiego, czy posiadają bilety na czas, tak jak w wielu innych miastach, po czym usłyszałam całą litanię o tym, że on sam na siebie zarabia, że każdy musi płacić w każdym autobusie osobno i jak mi się nie podoba, to mogę iść piechotą. A mnie się podobało, ja chciałam zaczerpnąć jedynie odrobinę informacji. Któregoś dnia w okropnej ulewie zdecydowaliśmy się wziąć taksówkę, która według logicznych obliczeń nie powinna wynieść nas więcej niż 15zł, ponieważ odległość była bardzo krótka. Kierowca tak nas omamił i zagadał, że nie zdążyłam się zorientować, gdy zatrzymał się i krzyknął, że należy się 35zł. A licznik? Zapomniał włączyć. Dyskusja nic nie dała, a po policję nie będę przecież dzwonić. Panie w kasach biletowych do przeróżnych atrakcji wyglądały, jak zdjęte z krzyża, a na do widzenia ciężko było liczyć. Wszystkich przebił jednak chłopak sprzedający wejściówki do Doliny Kościeliskiej. Na wstępie przywitał nas wielki komunikat oświadczający, iż Jaskinia Mroźna jest zamknięta do odwołania. Zaintrygowana tematem i przede wszystkim łaknąca wyjaśnienia, zapytałam grzecznie pana, jaka jest przyczyna jej zamknięcia. Bo jest nieczynna? Odpowiedział ironicznie. Zdezorientowana tak niekulturalną odpowiedzią, wspomniałam jedynie o tym, że mógł zachować swe sarkastyczne uwagi dla siebie, a ja jako klient mam chyba prawo zapytać. Co usłyszałam wtedy ja? A co mnie to obchodzi, że jest zamknięta? Zamknięta, to zamknięta. Dobrze, że Alberto nie rozumie języka polskiego, ponieważ od kasy nie odeszlibyśmy szybko. Przybliżyłam tych kilka sytuacji, aby zobrazować, skąd nasze negatywne odczucia. Oczywiście trafiliśmy także na kompetentnych i uśmiechniętych pracowników, ale niestety to tych nieprzyjemnych incydentów było dużo, zbyt dużo. Być może mieliśmy naprawdę pecha? W Zakopanem ostatni raz byłam jako 13-letnie dziecko, także nie mam porównania. Mam wręcz głęboką nadzieję, że to nam los spłatał takiego figla i postawił na naszej drodze najbardziej zgorzkniałe osoby w tym mieście oraz że Wy, podczas Waszych podróży nie mieliście podobnych doświadczeń. My bowiem odnieśliśmy wrażenie, iż mieszkańcy Zakopanego mają dość turystów, ciągłych wycieczek i tłumów, co jest w pewien sposób zrozumiałe. Z drugiej jednak strony, ja również pracuję z ludźmi, z turystami i mimo cięższych dni, wycieńczenia, czy gorszego humoru, staram się przykleić na twarz uśmiech i sprawić, aby czyjś pobyt był tym niezapomnianym.

Po tym niemiłym akcencie chciałabym zakończyć jednak radośnie, dlatego czuję się zobowiązana powiedzieć, iż mimo kilku nieprzyjemnych sytuacji lub zwykłego pecha, Alberto nadal postrzega Polskę jako interesujący kraj, lubi spędzać tam z nami czas, a jego chwilowe zwątpienie co do jej mieszkańców zapewne już dawno mu przeszło.

 

Udostępnij