Polska dla Polaków! Czyli – Polsko, co się z Tobą dzieje!?

Jadę wrocławskim tramwajem, jest godzina 15. Wtem słyszę rozzłoszczony męski głos: “fak ju” i wiązankę wyzwisk, już po polsku. Podążam wzrokiem za głosem. Z siedzenia wyrywa się około trzydziestoletni mężczyzna, bez wątpienia pod wpływem alkoholu. Odwracam się w kierunku, w którym patrzy i widzę wystraszonego chłopaka z Indii. Nie odpowiada ani słowem i przesuwa się pospiesznie w stronę drzwi wyjściowych. Agresor bełkocze coś jeszcze pod nosem, a ofiara jego ataku wysiada na najbliższym przystanku. Nikt z obecnych nie zareagował. Gdy przyjaciel, z którym podróżowałam, zobaczył, jak powoli otwieram usta, złapał mnie za ramię i powiedział: Zanim coś powiesz, pamiętaj, że nikt nie stanie w twojej obronie. Wystraszyłam się, bo niestety po osobistych doświadczeniach związanych z moją rodziną, jestem strachliwą osobą. Mężczyzna wysiadł niedługo po zdarzeniu zataczając się przy tym nietrzeźwo.

Alberto od dłuższego czasu wspomina o przeprowadzce do Polski. Zima mu nie straszna, skomplikowany język także, dlatego raz po raz rzuca komentarz w formie przypominajki o jego idei. Jakiś czas temu sama nawet tworzyłam w głowie wizję przeprowadzki do ojczyzny – zwyczajna, nowa przygoda na naszej ścieżce życiowej. Jednakże po ostatniej, lutowej wizycie zadałam sobie jedno ważne pytanie: czy naprawdę chcę mieszkać w takim kraju?

Jeszcze tego samego dnia, którego miała miejsce opisana wyżej sytuacja, byłam świadkiem innego, niesmacznego wydarzenia. W kolejce w barze mlecznym stoją dwaj młodzi Hiszpanie i zamawiają swoje dania po polsku. Tak, PO POLSKU! Byłam pod ogromnym wrażeniem, ponieważ wysławiali się naprawdę z niesamowitą płynnością. Wtem słyszę głos za plecami: Ja to bym nie mógł się z takim trzymać. Śmiechy, chichy, coś tam słyszę o cyganach, o dziwnym akcencie. Myślę: Boże, co za wstyd! i modlę się, aby obcokrajowcy ich nie usłyszeli. Gwiazdy się znalazły, co to kur* w co drugie zdanie wrzucą i włanczają codziennie telewizor, żeby meczyk obejrzeć.

Skąd ta nienawiść? Skąd te uprzedzenia, obrzydzenie? Wstyd, wstyd mi za moich rodaków, którzy przecież sami porozrzucani są po całym świecie. Dlaczego uważasz, że Afroamerykanie są od nas gorsi? Bo czarny to asfalt. Bo czarni to na drzewa niech spieprzają. Brudasy. Dlatego pamiętaj, żeby czasem nie odwiedzać Polski, jeśli Twój kolor skóry jest ciemniejszy niż śnieg.

Marokańczyk dotkliwie pobity w centrum Warszawy. Portugalczyk zaatakowany w Łodzi. Pakistańczykowi odmówiono udzielenia informacji w sklepie w Krakowie. Czytam tytuły internetowych artykułów. Czytam i drętwieję ze złości. O komentarzach pod wpisami nie wspomnę. Nie mogę ich czytać, ponieważ wszystko się we mnie gotuje. Polska dla Polaków! „Wykrzyczy” w komentarzu Janusz z flagą Polski w zdjęciu profilowym, który z dat historycznych kojarzy tylko rok, w którym założono Legię Warszawa. Dobrze tak brudasowi. Wyplewić to ścierwo. Napisze odważny piętnastolatek, któremu mama wyciąga spleśniałe kanapki z plecaka szkolnego. Obrzydliwy rasizm w najgorszej formie. Nie, nie daję na to zgody.

Polska to moja ojczyzna. To kraj, w którym się wychowałam. Często jednak dziękuję, że to nie ten właśnie kraj mnie wychował, a mama, która jest od niego mądrzejsza. Zawsze staram się opowiadać o moim państwie w superlatywach, bronię Polski, gdy jest taka potrzeba, nie udaję księżnej, która wyjechała za granicę i zapomniała rodzinnych tradycji i ojczystego języka. Ale gdy przyjaciel dzwoni do mnie i mówi, że zupełnie obcy człowiek złamał mu nos, ponieważ przytulił się na ulicy do swojego partnera, to odczuwam ogromny wstyd, iż ktoś może relacjonować mnie, jako Polkę z takimi zachowaniami. Ten sam bowiem przyjaciel odwiedzając mnie w Barcelonie cieszył się jak dziecko, ponieważ pierwszy raz od roku będzie mógł swobodnie złapać za rękę swojego chłopaka bez obawy o swoje zdrowie, dosłownie! Bo przecież tutaj, w Barcelonie nikt na takie, NATURALNE sprawy nie zwraca uwagi. To przecież tak ogromnie dołujące.

Znajoma poznała fajnego chłopaka, spotkali się raz po pracy. Było miło i przyjemnie. Kurde, no ale Ukrainiec. Nie wiem, czy dla własnego komfortu psychicznego zignorować tę wypowiedź, czy po prostu wyjść.

Jedna z najlepszych przyjaciółek mojej koleżanki wychodzi za mąż. Niezmiernie religijna rodzina. Koleżanka nie została jednak zaproszona, ponieważ nie byłaby mile widziana w towarzystwie swojej dziewczyny. Przepraszam, sprostuję: zaproszona została, jednak wyraźnie dano jej do zrozumienia, iż jej osobą towarzyszącą powinien być uroczy kawaler. No, wiesz. Rodzina i w ogóle… Nie poszła więc w ogóle.

Całkiem niedawno znajomy został potrącony, jak to mówią ulicznym slangiem panowie spod bloku, z bara tak mocno, że aż się zatoczył, ponieważ sprawcy nie spodobała się jego żółta kurtka, taki pedalski kolor. A chłopak pedałem wcale nie jest. Nie warto jednak podpadać i lepiej żółtych kurtek nie kupować. A jak już mowa o barach i bujaniu się na dzielni, to przyjezdnych należy ostrzec o tego typu zjawisku w naszym cudownym kraju. Widząc bowiem odważnego Marka z piwkiem w jednej, a papieroskiem w drugiej dłoni bujającego się na boki tak mocno, że aż zastanawiasz się, czy to czasami nie jakaś dziwna przypadłość, lepiej zejść mu z drogi, nawet jeśli miałbyś wskoczyć pod nadjeżdżający tramwaj. Lepszy bowiem tramwaj niż spotkanie z jego barkiem, który swoją siłą zarzuciłby Cię i tak pod owy pojazd. Tak było, to nie żarty.

Tak, w Hiszpanii też jest rasizm. Tak, w Barcelonie też spotykamy się z homofobią. Ale nigdy, przenigdy nie musiałam bać się o swoje lub moich bliskich zdrowie. Nigdy nie doświadczyłam żadnych, nawet najmniejszych przykrości z powodu mojego pochodzenia. Nigdy nikt z przyjaciół lub znajomych Alberto nie skomentował negatywnie tego, iż nie jestem Hiszpanką. A mnie zdarzyło się usłyszeć ironiczne komentarze: Jak tam twój Alvaro z telenoweli? Nigdy nie usłyszałam w Hiszpanii niemiłych słów, jakobym nie powinna była wiązać się z osobą innego pochodzenia, a mój Polski lekarz pierwszym zdaniem, którym mnie uraczył to: Co, Polaków już zabrakło? Przechadzając się po ulicach Barcelony można dostać oczopląsu od przeróżnych kolorów skóry, a uszy mogą spuchnąć do niewyobrażalnych rozmiarów po wsłuchiwaniu się w mieszankę języków z całego świata. I nikt, zupełnie nikt nie zwraca na to uwagi. Jasny, ciemny, niebieski. Co za różnica? W lutym spędziłam w Polsce trzy tygodnie podczas, których byłam świadkiem rasizmu i homofobii. Nie przypominam sobie, abym doświadczyła podobnych sytuacji w Barcelonie nie tylko w ostatnich trzech tygodniach, a trzech latach. Zapewne mają one miejsce. Nie przeczę. Problem polega na tym, że o takich zdarzeniach zdarza mi się czytać w Internecie lub ewentualnie usłyszeć od osób trzecich. Nie mam z nimi do czynienia w mojej codzienności. Nie są one tak… obrzydliwe.

Nie staram się krytykować Polskę, a w zamian wybielić Hiszpanię. Domyślam się, że znajdą się osoby, które po przeczytaniu tego artykułu zarzucą mi wywyższanie się, zadzieranie nosa. Wrzucą mnie do worka podpisanego: wyjechała za granicę, zarabia w euro, to jej się poprzewracało w głowie, a Polska to taka zła. Chciałabym zatem wyprzedzić te myśli i powiedzieć głośne NIE. Tęsknię za Polską, z dumą opowiadam o naszych dziejach, uwielbiam się tam urlopować, jednakże nie chcę żyć w kraju, w którym dziesięcioletni syn człowieka pochodzenia arabskiego, urodzony w Polsce, prześladowany jest za kolor skóry i po każdym powrocie ze szkoły, płacze, że nie chce żyć. Czy mój syn też byłby wyśmiewany za obce nazwisko? Za przekręcanie polskich słów? Wstydzę się za rodaka, który wyśmiewa buty przechodnia i woła za nim „ty pedale”. Boję się żyć w kraju, w którym władze państwa otwarcie wyrażają dezaprobatę wobec innych nacji, w którym homoseksualizm to choroba, a policjant może bezkarnie łamać prawo. Jak ja oraz mój hiszpańskiego pochodzenia partner mielibyśmy spokojnie funkcjonować, gdy w ciągu zaledwie dwóch dni spędzonych we Wrocławiu byłam świadkiem trzech sytuacji, w których główną rolę grał rasizm?

Hiszpanii można wiele zarzucić. Ja również otwarcie opowiadam o aspektach, które mnie w tym kraju irytują. Zapewne któregoś dnia podzielę się z Wami bardziej szczegółowo niektórymi faktami na temat tego kraju, które nie powinny być akceptowane, jednakże otwarty rasizm, homofobia, nienawiść, agresja… nie należą do codzienności. Czy tak ciężko być miłym? Czy tak trudno być uprzejmym? Czy dobroć już nie istnieje?

Wchodzę do sklepu. Poproszę tego pączka zza gabloty. Nie wiem, gdzie jest klucz. Nie otworzę. Koniec. Cisza. Żadne przepraszam, żadnego uśmiechu.

Płacę banknotem 100zł. Nie mam! Nie wydam reszty. Odwraca się i odzywa do kolejnego klienta.

Biegnę na autobus, który stoi już na przystanku. Macham mu upewniając się, że mnie widzi. Na pewno mnie widział. Mija 30 sekund. Odjeżdża.

Ta wszechobecna oziębłość, brak manier, brak chęci do życia także dobija. Ja naprawdę lubię te naszą Polskę. Chciałabym odwiedzić ją któregoś razu i nie przywieźć w pamiątce tego typu historii. Czekam z nadzieją, aż ten dzień nadejdzie. Nie wrzucaj wszystkich do jednego wora. Nie generalizuj. Ja wiem, ja nie generalizuję, ja po prostu mam otwarte oczy.

Serce mi pęka, gdy na pytanie o wrażenia na temat Polski i Polaków słyszę: zawsze smutni, poważni, agresywni. Coraz częściej, zwłaszcza dzięki sile Internetu, mówi się o nas jako o rasistach, homofobach, krytykuje się nasz rząd. Smutno mi i zawsze staram się bronić nasz kraj, choć odrobinę go wybielić. Ale za chwilę przychodzi złość. Oni mają rację. Przecież sama obserwuję, a nawet uczestniczę w tego typu sytuacjach, a Internet pełen jest filmików, historii, zdjęć.

To nie tak, że nie znoszę Polaków, że uważam się za Hiszpankę, a z Polską nie chcę mieć nic do czynienia. Moi najlepsi przyjaciele to Polacy i zostaną nimi do końca życia. Zawsze z wielką radością witam w progu drzwi pracowniczych Polaka. Chętnie im pomagam, udzielam informacji. Uwielbiam dzielić się doświadczeniami ze świata, z emigracji. Przecież z zainteresowaniem czytam Wasze opinie na temat krajów, w których żyjecie. I raduje mnie myśl, że naszą ojczyznę na świecie reprezentują także cudowni ludzie, a nie tylko ci, którzy plują pod nogi na widok ciemniejszej skóry, czy dwóch mężczyzn trzymających się za rękę.

Rzucił mi się kiedyś w oczy artykuł o rzekomych programach pomocy dla Polaków, którzy zdecydują się na powrót do ojczyzny. Programy te jednak przestają być atrakcyjne, gdy pojawia się strach o to, czy mojemu hiszpańskiemu mężowi nie odmówią obsługi ze względu na jego pochodzenie. Być może rząd powinien przeczytać teksty takie, jak ten, aby zdać sobie sprawę, że to nie programy dla Polaków, którzy wyjechali powinni tworzyć, a dla tych, którzy zostali i sprawiają, że ci pierwsi zwyczajnie uciekli.

Udostępnij