Dzień w Polsce – z pamiętnika Hiszpana

O róznicach kulturowych pisałam już nie raz. Związek z obcokrajowcem to czasami niezłe wyzwanie. Zarówno dla mnie, jak i dla niego. Nieporozumienia, czy rozbieżność tradycji i obyczajów to wręcz codzienność. Dlatego często powtarzam, że relacja z osobą pochodzącą z innego kraju to przede wszystkim kompromis i to właśnie chyba tego najbardziej nauczyłam się przy Alberto. Bo to te właśnie niezgodności często prowadzić mogą do konfliktów. Ale oprócz sporów, taka codzienność to naprawdę sporo śmiechu. Sytuacje, czy zwyczaje dla nas zupełnie naturalne, dla innej osoby wydać się mogą czymś oderwanym od rzeczywistości. Przecież my, jako Polacy nie zastanawiamy się, dlaczego mówimy “psia krew”, dlaczego wierzymy w przesąd niesiadania na rogu stołu i dajemy sobie aż trzy buziaki przy oficjalnych przywitaniach. O tym, jak Alberto postrzega Polskę oraz to, co w niej lubi, a co go zaskakuje, także już pisałam. Ostatnia, świąteczna wizyta w Polsce przyniosła pomysł na jeszcze jeden artykuł w tym stylu. Obserwując codzienność Hiszpana w polskim domu, naprawdę nieźle się czasami uśmiałam. Zwłaszcza widząc jego miny lub słysząc jego wypowiadane pod nosem komentarze. Pozwólcie, że spróbuję Wam ową, dwutygodniową codzienność mojego Alberto pokrótce przedstawić. 

Jesteś sobie Hiszpanem. Pochodzisz z Barcelony, miasta, które kochają miliony ludzi, miasta, do którego owe miliony ludzi napływają z przeróżnych krańców świata. Miasta, którego nazwa w każdym kraju brzmi tak samo, więc nikt nie musi łamać sobie języka, czy zastanawiać się, o jaką miejscowość chodzi. Twoja druga połowa pochodzi jednak z kraju, którego język ojczysty jest podobno trudniejszy od chińskiego, a słysząc, jak wymawia się “cześć” odechciewa Ci się słyszeć cokolwiek innego. Dobrze, że imię dziecka wybraliście międzynarodowe, bo dopiero by było, gdybyś musiał wymówić Przemysław, Zbyszek, czy Krzysztof. Szczęście miałeś też przy wyborze Polki – jej imię brzmi tak samo jak jego hiszpański odpowiednik. Jeden kłopot z głowy. Problem pojawia się jednak, gdy lądujecie w Polsce. Miejscowość, w której mieszka teściowa to jakiś łamacz języków. Chcesz być sprytny, więc z racji iż jest to niewielka wioseczka, pytasz o większą miejscowość obok, gdyby ktoś pytał, gdzie mieszkasz. Być może z odrobiną szczęścia trafi Ci się coś jak Opole, czy Piła. Te można jeszcze wymówić. Nie, nie miałeś szczęścia. To może coś jeszcze odrobinę dalej? Pytasz z nadzieją. 

Dobra, tę miejscowość jakoś przeżyjesz. Może nikt nie zapyta. Ty już przyzwyczaiłeś się do słuchania języka, który brzmi jak rozmowa Marsjanów. Kiedyś zastanawiało Cię, dlaczego Polacy zawsze na siebie krzyczą, zawsze się kłócą, są obrażeni. Dzisiaj wiesz, że wcale się nie kłócą, po prostu rozmawiają. Przy polskim stole możesz czuć się odrobinę niekomfortowo, ponieważ polski to dla Ciebie język – czarna magia, ale przez te wszystkie lata zdążyłeś już nauczyć się pewnych słów, czy zwrotów i nie tak łatwo Cię oszukać. Taktyka: mogę mówić przy nim, co chcę, bo i tak nie zrozumie, już nie zawsze działa, choć czasami przyznajesz, że podstępnie to wykorzystujesz. Kiedyś pytałeś wszystkich, dlaczego dziwnie modyfikują imię Twojego dziecka i zamiast Alex, mówią do niego Alexem, Alexowi. Dziś już rozumiesz, że chodzi o deklinację, ale nigdy nie będziesz w stanie pojąć jej zasad. Jak słyszysz Aleksie, to wiesz, że mowa o Twoim dziecku, a nie o kimś o dziwnym imieniu i to wystarczy. To tak, jak z tym mamo. Mama po polsku to mama, ale Alex mówi do Aurelii mamo. Kiedyś wołał do Ciebie papo. To było dziwne doświadczenie. Przyzwyczaiłeś się już za to, że Twoja teściowa bardzo głośno się śmieje (zazwyczaj, gdy nie masz pojęcia z czego), że co jakiś czas prosi Twoją dziewczynę, żeby tłumaczyła Ci jakieś dziwne, zupełnie dla Ciebie niezrozumiałe polskie powiedzonka, czy żarty. Czasami z grzeczności się śmiejesz mimo, że w środku zastanawiasz się, co zabawnego jest w stwierdzeniu, że pobiła się szklanka i to przecież na szczęście! Kiedyś na podłogę upadł widelec, po czym teściowa oznajmiła, że o, ktoś głodny idzie!, więc Ty od razu zapytałeś gdzie i kto. Ona się zaśmiewała, a Ty do dziś nie wiesz, kim był ten ktoś głodny. Zupełnie, jak do dziś nie rozumiesz związku między czerwonymi, piekącymi uszami, a osobą, która podobno gdzieś w innym wszechświecie Cię obgaduje. No, ktoś się za mnie ostro wziął! – teściowa. WHAT!? Pamiętasz, jak kiedyś zapomniała telefonu i wróciła się do domu. Nagle, ni stąd ni zowąd, usiadła na krześle i zaczęła liczyć (tyle udało Ci się zrozumieć). Podbiegłeś przerażony, czy aby źle się nie poczuła. Okazało się, że głupia jestem, ale wiesz, trzeba przysiąść i do 10 policzyć, żeby nic złego się nie stało. Nie skomentowałeś tego. 

Byliście kiedyś w odwiedzinach u prababci Alexa. To były chyba jakieś urodziny, imieniny, czy inne rodzinne zebranie. Było tam sporo cioć, wujków, stryjków i kuzynów. Po dłuższej chwili obserwacji coś się jednak nie zgadzało. Wszyscy dorośli zwracali się do prababci mama. Pytasz zatem Aurelii, ile sióstr i braci ma jej mama, bo według informacji, które przyswoiłeś, była ich razem czwórka, a teraz naliczyłeś ich znacznie więcej. Długo próbowałeś zrozumieć, że współmałżonek zwraca się do teściów mamo i tato. Bardzo jednak szybko oznajmiłeś, że Ty dwóch mam mieć nie będziesz. To samo zresztą z ciociami i wujkami. Nagle wszyscy stają się ciocią, wujkiem, kuzynem. Nieważne, czy łączą ich więzy krwi, czy nie. No i rzadko zwraca się do osób, zwłaszcza starszych “na ty”. To było coś, do czego musiałeś się przyzwyczaić pochodząc z Hiszpanii, w której 80 letnia staruszka może być Twoją koleżanką, a ekspedientka w sklepie nazywa Cię królową, piękną królową. Zrozumiałeś, że w tym kraju mogłoby to zostać odebrane zupełnie inaczej i aby uniknąć dziwnych spojrzeń, czy, nie daj boże oskarżeń, zwracasz się do wszystkich po imieniu lub paniując

Coś tam po polsku mówić umiesz, zwłaszcza słownictwo używane przy dzieciach, więc doskonale wiesz, co oznacza słowo kupa. Co jest jednak dość dziwne, to z jaką częstotliwością słyszałeś to słowo. Kupa tu, kupa tam. Okazało się, że kupa ma jeszcze jedno znaczenie, którego właściwie nie mogłeś pojąć. No, bo jak możesz mówić, że macie kupę śmiechu, kupę roboty, czy kupę spraw do załatwienia? Może takie urozmaicenie języka to dla tych wszystkich krzyżówek w każdej gazecie, dzięki którym możesz wygrać toster albo walkmana. P. S. To właśnie w Polsce dowiedziałeś się, że to wcale nie jest “łalkman”, a pasta do zębów to nie “kolgate”, ale to dość drażliwy temat, więc nie lubisz się w niego zagłębiać.

Polska kuchnia jest… specyficzna. Ale lubisz ją, bo lubisz próbować. Trochę się śmiejesz, że do wszystkiego jedzą ziemniaki, bez ziemniaków nie ma obiadu, a przynajmniej raz na tydzień na stole pojawiają się kotlety schabowe. Choć w sumie Ty sam do wszystkiego jesz chleb (nawet do spaghetti), więc nie powinieneś być zaskoczony takimi nawykami. A propos chleba, w Polsce je się coś, co nazywają chlebem, ale chlebem wcale nie jest. Nie ma to jak Twoja hiszpańska bagieta, którą musisz oddać gołębiom, jeśli nie zjesz jej w ciągu 24 godzin. No, chyba, że chcesz połamać sobie zęby. No, ale serniczki, pierniczki i babeczki… Słodkości w Polsce to Ty lubisz. 

Wysyłasz zdjęcie znajomym z Hiszpanii. Która u Was godzina? Dlaczego jest noc? Dlaczego o 16.00 w grudniu w Polsce jest noc? Sam zadajesz sobie to pytanie. Wychodzisz z domu w nocy i wracasz do domu w nocy, choć nocy tak naprawdę już, ani jeszcze przecież nie ma. Dlaczego za Tobą na ścianie wisi obrazek z Matką Boską? To kolejne pytanie znajomych. Nie odpowiadasz. Cóź masz bowiem odpowiedzieć, gdy pięć minut wcześniej dowiadujesz się, że Twoja teściowa ma kościołowe spodnie? Tak, dwa ostatnie wyrazy to cytat. Na początku myślałeś, że nie zrozumiałeś przymiotnika opisującego owe spodnie, ale po trzech prośbach o powtórzenie dałeś za wygraną i tylko przytaknąłeś głową, zastanawiając się, o co tu chodzi. Dlaczego smażycie na ognisku jakieś kiełbasy na patykach? To pytanie zadajesz Ty, gdy Twoja polska rodzina wpada na pomysł zrobienia ogniska rodzinnego. A te patyki wszyscy ostrzą scyzorykiem. No, musisz przyznać, że ta ogniskowa kiełbasa była przynajmniej smaczna. Może to jakaś polska wersja grilla. 

Może i w Polsce w zimę o 16 jest już noc, ale zaopatrzeni to oni są odpowiednio. Sklepy osiedlowe 24 godziny to norma. I wielki świecący napis ALKOHOLE 24H. To tak w razie, gdybyś poczuł się spragniony w środku nocy albo wyskoczyła Ci jakaś niezapowiedziana imprezka – myślisz. W sumie dobre. 

Kiedyś otworzyłeś Internet i zacząłeś szukać statystyk na temat chorób w Polsce. Nagle znalazłeś się w kraju, w którym na każdym rogu jest apteka. Było to w sumie pierwsze słowo, którego się nauczyłeś. Ciężko by było inaczej, gdy wielki szyld APTEKA widziałeś co dwa kroki. Przez chwilę nawet wystraszyłeś się, że w Polsce panują jakieś epidemie dziwnych chorób i ludzie muszą być zawsze zaopatrzeni. W końcu w każdym sklepie znajdziesz regał, na którym ustawione są dziesiątki tabletek. I to tak obok półki z wodą i gumą do żucia? Żebyś od razu miał czym popić? Zaraz zacząłeś szukać w Google: polska lekomania. Nic nie znalazłeś. 

Ale największy szok jaki przeżyłeś to polska wigilia. Powstałby z tego osobny artykuł, ale podzielisz się największymi smaczkami. Wiedziałeś, że to będą dziwne święta już wtedy, gdy przy supermarketach zobaczyłeś stoiska z wielkimi zbiornikami wodnymi, w którym pływały ogromne ryby i po owe ryby stała stumetrowa kolejka ludzi. Wy na szczęście ją ominęliście, ale nie mogłeś nie zapytać, o co tu chodzi. Czy ta niezwykle wielka ryba to jakiś typowo bożonarodzeniowy prezent pod choinkę? Okazało się, że znalazłeś się w kraju, w którym rybę tę kupujesz, aby później popływała w Twojej wannie przez parę dni, zanim wujek Zdzisio pożegna się z nią na zawsze, aby później zjeść ją przy wigilijnym stole. Dziękowałeś w duchu, że nie musiałeś przechodzić przez tą tradycję, bo chyba wróciłbyś do Barcelony pierwszym lotem, a do TEJ wanny już nigdy byś nie wszedł. 24 grudnia okazało się, że na stole stać będą w sumie praktycznie same ryby. Na pewno nie będzie mięsa. Ani wina. Całe szczęście, że był chleb. I pierogi. Pierogi też lubisz. Liczysz talerze. Aurelia, chyba postawiłaś jeden talerz za dużo. – mówisz zastanawiając się nad swoimi umiejętnościami matematycznymi. Już więcej nic nie liczysz, gdy dowiadujesz się, że to pusty talerz dla nieznajomego, który może pojawić się w potrzebie. To czemu po prostu nie wystawimy go, gdy faktycznie się pojawi? Myślisz, choć w głowie próbujesz wyobrazić sobie tę nierealną sytuację. Ach, prawie byś zapomniał wspomnieć o sianie, które układa się pod obrusem. Kto wyciągnie najdłuższe, będzie cieszył się najdłuższych życiem. Dobrze, że nie wierzysz w przesądy, bo wyciągnąłeś najkrótsze. Za to trafiła Ci się duża łuska karpia, którą trzeba włożyć do portfela, bo podobno mnożą się pieniądze. P. S. Tak, tego samego karpia, którego wujek, w którymś z polskim domów (na szczęście nie naszym) wcześniej ubijał w wannie. P. S. 2 Pieniądze jeszcze się nie pomnożyły. Pamiętałeś obrazek Jezusa nad głową, więc nie doznałeś aż tak dużego szoku, gdy wszyscy zaczęli się modlić przed kolacją. Spuściłeś głowę, bo po polsku ledwo umiesz się przedstawić, a co dopiero wyśpiewywać Ojcze Nasz. Dzielenie się opłatkiem i składanie sobie życzeń było dla Ciebie szokiem kulturowym. Tak ogromnym szokiem, że mimo, iż Aurelia wcześniej wytłumaczyła Ci, o co w tym chodzi, gdy jej brat składa Ci życzenia, Ty ogłupiale odpowiadasz mu jedynie dziękuję i idziesz dalej. Zupełnie jakby były to Twoje urodziny. A to przecież ktoś inny podobno się urodził. Tradycja, którą bez wątpienia pokochałeś to choinka pełna prezentów. W końcu nie będziesz musiał czekać aż do 6. stycznia – Trzech Króli. Już się rozluźniłeś. Wygląda na to, że dziwne tradycje już się zakończyły. Głośne polskie kolędy nie robią na Tobie wrażenia, w końcu i tak ich nie rozumiesz. Teściowa marudzi coś koło północy, że nikt nie chce iść z nią na Pasterkę. Ty już myślisz tylko o łóżku. I tam też lądujesz. Po zjedzeniu takiej ilości potraw z makiem, których nie jadłeś przez całe swoje życie. W sumie nic dziwnego. Mak to dla Ciebie roślinka, a nie jedzenie. 

Nagle po 30 latach swojego życia znalazłeś się w kraju, w którym w autobusie nie mówi się dzień dobry, nie wspominając więc obcych ludzi mijanych na obcej klatce schodowej. W którym w mieszkaniach są parapety, na których układa się kwiatki w doniczkach. W którym odezwanie się do kogoś po imieniu, może zostać uznane jako brak wychowania. W którym w końcu zobaczyłeś śnieg. W którym w domu chodzisz na boso. W którym nie będąc niczyją rodziną z krwi i kości, wszyscy i tak traktują Cię dokładnie tak, jakbyś nią był. 

 

P. S. Zanim skomentujesz, pamiętaj, że tekst ten to po prostu żartobliwa forma przedstawienia różnic kulturowych i nie ma na celu obrazy, czy braku szacunku w stosunku do polskości, bo zarówno ja, jak i Alberto mój rodzinny kraj, więc i zarówno jego tradycje szanujemy bardziej niż niejeden mieszkający w nim Polak. 

Udostępnij