Dom z papieru – recenzja 4. sezonu

Dom z papieru to na pewno najczęściej oglądany serial na Netflixie oraz wyszukiwana fraza w Google w ostatnich dniach. Na moim prywatnym Facebooku śledzę zaledwie kilka fanpagy, czy blogów, a i tak codziennie na tablicy znajduję podobiznę bohaterów z maskami Dalego. Serial lubię, nie jestem jego psychofanką, ale owszem, czekałam na premierę najnowszego sezonu. A jak już zaczniesz oglądać, to produkcja ta ma to do siebie, że faktycznie nie możesz przestać, więc obejrzeliśmy go w zaledwie trzy dni. Wiem, że Internet zalewany jest teraz recenzjami i opiniami na temat czwartej części, więc i ja dołożę swoje trzy grosze.

Zwróciłam uwagę, że opinie są podzielone: albo bardzo negatywne albo bardzo pozytywne. Gdzie jestem w tym wszystkim ja? Po środku, naprawdę. Niezaprzeczalnym faktem jest, że pierwsze dwa sezony były niesamowitą bombą i nic dziwnego, że serial osiągnął niewyobrażalną sławę w tak krótkim czasie. Początkowo zresztą miał zakończyć się na dwóch sezonach i tak by było, gdyby nie wykupił go Netflix. To właśnie wtedy zaczął się szał. Nagle produkcja zaczęła docierać do innych krajów, tłumaczona została na wiele języków, a aktorów rozpoznawano na całym świecie. Z kilku tysięcy obserwujących na Instagramie w przeciągu tygodni/miesięcy wskoczyli do kilku MILIONÓW! Czerwone stroje i maski z podobizną Daliego stały się symbolem walki z systemem na całym świecie. A hymn, który słyszymy w serialu Bella Ciao śpiewają już teraz wszyscy. I nagle producenci dostają jasne polecenie: nagrywajcie dalej! Alex Pina jak sam mówi, zwlekał z odpowiedzią dwa miesiące, aby ostatecznie podjąć ryzyko kontynuowania historii. Czy podołał?

ZANIM ZACZNIESZ CZYTAĆ DALEJ – ARTYKUŁ ZAWIERA SPOILERY!

Trzecia i czwarta część owszem, są słabsze od poprzednich, ale uważam, że nadal trzymają poziom. Ale skupmy się na tej ostatniej, bo o niej miała być mowa. Widać, że swoje najlepsze pomysły producenci wykorzystali na początku serii, bo przecież tam miało się to wszystko zakończyć. Ale pomysły nadal są, tylko mniej już zaskakujące. Brakowało mi przede wszystkim tego napięcia, momentu zaskoczenia, szoku: jak to profesor to wszystko przewidział!? Bo właśnie to początkowo uwielbiałam w tym serialu. Wydawałoby się, że Profesor i jego banda popełnili jakiś błąd, że policja wyprzedziła ich o krok, a jednak nie, zawsze to oni przodowali, bo okazuje się, że Profesor przewidział reakcję władz i w kieszeni miał już kolejnego asa. Uwielbiałam te chwile! W czwartym sezonie ich brakuje. Nadal oczywiście są zwroty akcji, jest napięcie i oczekiwanie na to, co wydarzy się dalej, ale już w innym stylu. Czekasz po prostu z odcinka na odcinek, jaki będzie kolejny krok bandy i policji. Profesor już tak nie filozofuje, nie układa swoich planów, nie zaskakuje. A przecież za to go kochamy. No, może z wyjątkiem dwóch ostatnich odcinków.

Przygotowując tę recenzję doszłam do pewnego wniosku. Akcja trzyma w miarę w napięciu, to co dzieje się w banku przyprawia o gęsią skórkę, ale tym razem producenci całkowicie polegli na wątkach osobistych. Boże, momentami myślałam: serio!? Czyżby to dlatego, że serial pisany był w trakcie filmowania? Tak! Nie tylko aktorzy, ale sami producenci nie wiedzieli, co może wydarzyć się za chwilę, ponieważ pisali odcinki w trakcie filmowania całego serialu. Taki system nie brzmi profesjonalnie, prawda? Ale wracając do tych wątków osobistych, pozwólcie, że przybliżę nieco, co mam na myśli.

ZOBACZ TEŻ: DOM Z PAPIERU CIEKAWOSTKI, O KTÓRYCH NIE MIAŁEŚ POJĘCIA

  1. Nairobi chce mieć dziecko z Profesorem, a on się na to godzi. ??? What!? Skąd, jak, dlaczego? Nairobi, która jako matka jednego dziecka już zawiodła, nagle postanawia mieć kolejne i o donację nasienia prosi Profesora, który… zgadza się na jej propozycję, argumentując tym, że on prosił ją przecież o większe przysługi. A później opijają tę wygraną razem z… dziewczyną profesora, która owszem, nie miała pojęcia, że mowa o jej ukochanym, ale mimo wszystko…
  2. Tokio proponuje trójkąt Profesorowi i Lizbonie. Czy ta scena coś w ogóle do serialu wniosła? Sam zamysł pragnienia dowodzenia Tokio rozumiem, ale to?
  3. Ślub Berlina. Wątek, którego do dziś nie rozumiem. Ok, wprowadź wątek osobisty, wesele, miłość i kobietę, jeśli później jakoś to rozwiniesz, ale w sumie to były tylko takie dziwne przerywniki. Takim dziwnym przerywnikiem był również moment, w którym Berlin dźga widelcem jądra kolesia, który podobno śmiał się z jego muszki.
  4. Rio i jego Zespół Stresu Pourazowego, który po tym co przeszedł, jest absolutnie uzasadniony. Miałam jednak wrażenie, że ciągnęli ten wątek bez żadnego dojścia do sedna. Tylko tyle, że (była?) dziewczyna Denvera potrafiła jako jedyna go uspokoić. Myślę, że mogli bardziej to jakoś rozwinąć, wysnuć jakiś ostateczny wniosek albo dojść do jakiejś w tym kulminacji. Pamiętacie moment, w którym wszyscy przez sekundę podejrzewali, że to Rio uwolnił Gandię, a Sztokholm nawet oskarżyła go o kłamstwo i pytała, dlaczego nie ma żadnych śladów tortur? Wiecie, że przez moment myślałam, że jakoś to rozwiną i faktycznie okaże się, że jest tam jakaś tajemnica? Myślę, że byłoby to naprawdę ciekawe!
  5. Nieśmiertelny Gandia. No, może to nie do końca osobisty wątek, ale jeden z tych, które mi przeszkadzały. Kiedy strzela do Nairobi, a cała banda w akcie zemsty odpala swoją broń tylko po to, żeby żaden z dziesiątek naboi nie trafił we wroga. Sam wątek Gandii i jego bezstialstwa mi się podobał, bo brakowało kogoś tak bezlitosnego, ale mógłby być człowiekiem, a nie nieśmiertelnym bogiem.
  6. Sekundowy romans Berlina i Palermo. Nie zrozumcie mnie źle – sam motyw miłości Argentyńczyka do Hiszpana jest fajny. Niespełniona miłość homoseksualisty, który zakochał się w swoim najlepszym, heteroseksualnym przyjacielu, na dodatek musi uczestniczyć w jego ślubie i oglądać scenę, którą zapewne wiele razy kreował we własnej głowie, jednak z innymi bohaterami w rolach głównych. Ostatecznie kończy ze złamanym sercem i przeobraża się w zgorzkniałego, autodestruktywnego człowieka. I na tym, moim zdaniem wszystko powinno się zakończyć. Bez nagłego wyznania miłości Berlina zwłaszcza, że nie było na ten temat wcześniej mowy, a Palermo odrzucony przez przyjaciela i tak by bardzo cierpiał.
  7. To, że Palermo zdradził swoją drużynę nie mogąc znieść upokorzenia, to fajne rozkręcenie akcji. To, że banda absolutnie nic z tym nie zrobiła – już nie. Przypominam, że właściwie poniekąd przez niego zginęła Nairobi, a nikt z bohaterów znacząco tego nie podkreślił. Co więcej, Helsinki, który przecież kochał Nairobi jak siostrę, na sam koniec obejmuje  z czułością bohatera, który przyczynił się do śmierci jego miłości. Ta scena była… dziwna. Jasne, przebaczenie jak najbardziej, ale tak od razu? 5 minut po rozpaczy?
  8. Arturo i jego nagłe zapędy seksualne. Gwałt na tej kobiecie? Nie doczytałam jeszcze, dlaczego producenci postanowili wprowadzić ten wątek. Arturito jest dziwny, typowy życiowy nieudacznik, który próbuje zabłysnąć, ale gwałciciel…?
  9. Kuzyn(ka) Denver. Fajny pomysł generalnie, można to było ciekawie wykorzystać, ale! Nie rozumiem, dlaczego musiała być to akurat kuzynka Denvera. W retrospekcjach widać, że to Moskwa, ojciec Denvera prosi Profesora o wprowadzenie w plan swojego chrześniaka. Profesor ostatecznie się godzi, wszystko fajnie, ale gdzie ta kuzynka później znika? Dlaczego ostatecznie nie wzięła udziału w pierwszym rabunku, skoro po to się z nią kontaktowali? Dlaczego nagle za to pojawiła się w drugim napadzie? Gdyby był to członek rodziny któregoś z nowych bohaterów lub choćby w retrospekcjach pokazanoby, że mowa była od początku o włączeniu jej do drugiego ataku, miałoby to więcej sensu.

Trochę sobie ponarzekałam, ale mam nadzieję, że nie skomentujecie tego typowym: jak ci się nie podoba, to nie oglądaj, ponieważ tak, podoba mi się, a recenzje mogą zawierać komentarze zarówno pozytywne, jak i negatywne.

ZOBACZ TEŻ: CZEGO NIE WIESZ O AKTORACH DOMU Z PAPIERU?

Przejdźmy do chyba najważniejszego i najbardziej wstrząsającego momentu w całej czwartej części – śmierci Nairobi. Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że mnie to nie poruszyło. Internet wrze, a fani nie mogą uwierzyć, że twórcy uśmiercili jedną z ulubionych bohaterek. Bez Nairobi to nie będzie już to samo. Czytamy wszędzie. Jasne, pewnie nie będzie, ja też ją lubiłam, ale moment, w którym uśmiercają jednego z tych lubianych bohaterów, musiał nadejść. Gdyby zmarł Bogota, czy Helsinki na pewno nikt nie byłby tak poruszony, jak w przypadku Nairobi. Sama scena i reakcja reszty bandy mi się podobała, choć na pewno w piątym sezonie ciężko będzie przeboleć stratę tak ważnej osobowości w serialu. Po nakręceniu swojego ostatniego odcinka Alba (Nairobi) nie mogła ukryć wzruszenia i bardzo dziękowała całej ekipie za wspólnie spędzone lata, choć przyznała, że przyda jej się chwila wytchnienia. Odpoczynku od bohaterów, którzy wołają na siebie nazwami miejscowości tylko dlatego, że jeden z reżyserów w trakcie pisania pierwszej części miał na sobie koszulkę z napisem Tokio. I tak się wszystko zaczęło.

Plan Paryski i ostatni odcinek, a właściwie dwa. Obejrzałam przedostatni i nie wyobrażałam sobie nie zobaczyć ostatniego mimo, że było już grubo po północy. Zakończenie trzymało w napięciu. Znów mogliśmy zobaczyć Profesora w żywiole, a nawet usłyszeć polski akcent – jeden z członków grupy, która pomagała mu uwolnić Raquel, był Polakiem. Sergio nie mógł nas zawieść i przed rabunkiem przygotował również plan na ratunek, w razie gdyby któreś z dwójki kochanków zostało złapane przez władze. I trzeba przyznać, że ciekawie to obmyślił, co mogliśmy w pełnym napięciu śledzić przez dwa ostatnie odcinki. Zakończenie? Oczywiście takie, po którym krzyczysz: To już koniec? Muszę wiedzieć, co będzie dalej! Więc czekasz kolejne miesiące na premierę nowego sezonu.

Mimo kilku niedociągnięć, czy paru zastrzeżeń co do wątków personalnych bohaterów, oceniam serial na 7 z 10. 1 i 2 sezon to była bez wątpienia dziewiątka. Produkcja jest naprawdę dobrze wykonana, jest mnóstwo akcji, a przecież to właśnie nam się w nim podoba, są zagadki, jest trochę romansu. Ach, i niemalże bym zapomniała. Jest i humor. Wiecie, ten typowy głupi, sytuacyjny humor, który najbardziej bawi. Przy czwartym sezonie też się śmiałam. Seriale oglądamy zazwyczaj dla rozrywki, zabicia czasu, bo… lubimy. Zbyt dogłębna analiza może nam zepsuć ogólny odbiór. Dom z papieru miał kilka “ale”, jednak serialu nie da się nie lubić. Czekajmy teraz z niecierpliwością na najnowszą część i miejmy nadzieję, że zaskoczy nas tak, jak w przypadku pierwszych dwóch sezonów.

Jeśli chcesz być na bieżąco, zapraszam na fanpage na Facebooku. Nie może Cię tam zabraknąć!
Udostępnij