W tym związku można zwariować

Związek dwóch osób wymaga kompromisów. Niemożliwym jest, aby dwoje ludzi zawsze się zgadzało, ostatecznie więc jedna zawsze będzie musiała pójść na ugodę. Związek z obcokrajowcem to właściwie jeden, wielki kompromis. Przecież nie mówimy tu jedynie o różnicach charakterów, różnicach w wychowaniu, czy podejściu do danych aspektów życia, ale o zupełnie odmiennej kulturze, obyczajach, przyzwyczajeniach. Przecież posprzeczać się można nawet w kuchni! Jeśli ktoś jest uparciuchem i nie jest w stanie raz na jakiś czas wyluzować, związek z obcokrajowcem może być dla niego sporym wyzwaniem. 

Nie raz pisałam już o tym, jak wygląda związek z Hiszpanem. Śmiałam się z różnic kulturowych, opowiadałam o tym, jak osobno jemy kolację – ja o 20, Alberto o 22, jak kłócimy się, czy film ma być z dubbingiem, czy bez, jak nie rozumiemy się, gdy on mówi U Dos, a ja U2. Jeśli chodzi o polskie obyczaje, które dla Alberto są wielkim WTF, to chyba najlepiej oddaje je wpis z jego pamiętnika po świątecznej wizycie w Polsce. O czym ja zawsze muszę pamiętać jako matka Polka żona Hiszpana? Nie przegapcie instrukcji obsługi tegoż człowieka. Ale Wy nadal spragnieni jesteście szczegółów z naszego międzynarodowego życia, bo przecież historie takie są niezmiernie ciekawe. Często ludzie, czy to rodzina, przyjaciele, czy czytelnicy pytają mnie o to, jak tak zróżnicowane kultury mają wpływ na nasze codziennie życie. Jakie odzwierciedlenie mają te różnice w zwyczajach? Spróbuję więc dzisiaj opowiedzieć krótko oraz przytoczyć konkretne przykłady, które idealnie zobrazują egzystencję w naszej międzynarodowej rodzinie. Uwaga, nie zawsze będzie zabawnie. 

Oglądanie filmów to nie włączenie Netflixa i szukanie czegoś, co nam się spodoba. To najpierw 10 minutowa wojna o dubbing, bo ja z dubbingiem oglądać nie będę, a jemu akurat dzisiaj się nie chce się czytać napisów. Czasami kończy się na kompromisie – hiszpańskojęzycznym filmie i jest win-win. Jak już któreś z nas wygra batalię odnośnie dubbingu, to czas na wybór filmu. To może Jungla de Cristal? – pyta on. Nie znam, jaki to ma tytuł po angielsku? Okazuje się, że to Die hard, ale po polsku Szklana pułapka, zanim do tego dojdziemy, mija kolejne 10 minut.

Czasami też wydaje nam się, że mówimy o zupełnie innych sprawach, aby później okazało się, że chodziło nam o dokładnie to samo. Idziemy do Kej Ef Si? Tak zapytam ja. Nie, ja mam ochotę na Kentaki. Tak powie on. A chodzi nam o jedno i to samo miejsce. Ja powiem w restauracji: Poproszę menu, a on zapyta, czy najpierw nie chcę przejrzeć karty (la carta), bo przecież mogą mieć coś ciekawszego niż w menú (del día). No, menu to dla hiszpanów danie dnia, właściwie zestaw dnia, a na nasze menu powiedzą po prostu karta. Nie wspomnę już o wymowie słów w języku angielskim, bo o tym pisałam już milion razy. Choć Esteven Espielberg, który myje zęby Kolgate (czytane dosłownie) bawi do dziś.

– Jak jest po polsku dzień dobry? A jak powiesz: mam na imię Alberto? A co to znaczy: kurwa? A czemu mówicie Lewandowskiego? Dlaczego zwracacie się do Alexa – Alexowi? Czemu zawsze wyglądacie, jak byście się kłócili? Jak to możliwe, że rz to jedna literka? Dlaczego nie mówicie do siebie “cześć”, jak jedziecie razem w windzie? Że jak powiedzieć po polsku “pszczółka”??

Oczywiście, że mamy zupełnie inne przyzwyczajenia, co nie znaczy, że również ich nie dzielimy. Oboje jesteśmy otwarci na inne kultury. Ja na domówce piłam shoty z wódki, które popijałam sokiem Tymbark i zagryzałam śledzikiem, ogórkiem lub chrupkami orzechowymi. On na domówce pierwszy raz był chyba w Polsce. Bo tutaj, w Hiszpanii imprez takich raczej się nie organizuje, a tzw. “before” odbywa się najczęściej na powietrzu lub w barach. No i śledzia nie ma, ani ogórka. Swego czasu Alberto opowiadał każdemu napotkanemu znajomemu, jak imprezujemy w Polsce. Zwłaszcza o tych shotach popijanych napojem.

A jak wpakował mi się do domu pierwszy raz w butach? Co ty wyprawiasz? No, a on patrzy na mnie ze wzrokiem mówiącym Jak to co? Sama mnie tu zaprosiłaś. Ja nie mogłam się nadziwić, jak można czuć się wygodnie chodząc po własnym domu w butach, on śmiał się, że w Polsce wszyscy noszą kapcie. I że cały nasz dom wyścieliłam dywanami. No, jeszcze tego by brakowało, żebym po kamieniu chodziła. Z tą ich manią wykładania całych domów kafelkami. I pralki też w moim polskim domu szukał w kuchni. W kuchni się je. Mówiłam. Pralka to woda, czystość, pranie. To chyba logiczne, że w łazience? Patrzył na mnie, jakbym zupełnie pomyliła definicję słowa logiczne. Brak grzejników, normalnych klamek w drzwiach, okien w pokojach (!) lub wychodzących na jakieś patio, klatki schodowe o szerokości pół metra, chodniki niewiele od nich szersze, śmietniki przy samej ulicy, śmieciary o 5 nad ranem, kolacje o 23, rzucanie na patelnię kawałka mięsa i nazywanie tego obiadem. To tylko krótka lista różnic, które wywoływały u mnie początkowo szok i niedowierzanie, a do których ostatecznie przywykłam, choć do dzisiaj czasami komentuję. A Hiszpan wzrusza ramionami, bo on nie wie, o czym tu w ogóle dyskutować. Nie ma grzejnika to nie ma. Nigdy nie było. Spało się pod trzema kołdrami, to ciepło było.

W kwestiach wychowania też się czasami różnimy. I jasne, zaraz ktoś powie, że to zależy od człowieka, od tego, w jakiej on rodzinie się wychował, od środowiska. Prawda, poniekąd. To w jakiej kulturze żyjemy ma ogromny wpływ na nasze wychowanie. Alberto mówi do Alexa: Co mówiła w szkole Paula? A ja to samo pytanie zadam tak: Co mówiła w szkole pani Paula? Bo w jego kulturze paniowanie nie jest na porządku dziennym i absolutnie nie świadczy to o braku wychowania. Ja marudzę, że w Hiszpanii tak mało zdrowej żywności, że w przedszkolu podają sam cukier, a on na to, że przez 5 lat codziennie jadł na śniadanie herbatniki z mlekiem. Mnie rozdziera się serce, gdy zapisuję do żłobka 14 miesięcznego Alexa, on kiwa głową: Mnie matka wysłała, jak miałem pół roku i żyję. Urlop macierzyński w Hiszpanii trwa cztery miesiące. A dzieci jakoś nie żyją z traumami. Ja oburzam się słysząc, że Alex w wieku trzech lat uczy się pisać. Przecież on jeszcze nie wie, jak dobrze ołówek trzymać! A Hiszpan wzdryga się: Tutaj wszyscy tak się uczą i krzywda nikomu jeszcze się nie zadziała. 

No i nasz odwieczny konflikt. A bo w Polsce to… Zaraz zostaję uciszona. W Polsce już nie mieszkasz i musisz do tego przywyknąć. I mimo, że w środku się gotuję, ma on absolutną rację. Nikogo tutaj nie interesuje, jak dany aspekt życia wyglądał w mojej ojczyźnie. Bo i po co miałby on kogokolwiek zajmować? Mieszkam w Hiszpanii, więc zaakceptowałam ją wraz z jej kulturą, przyzywczajeniami i tradycjami. Jak chcę sobie na coś ponarzekać, wolę pogadać z koleżanką emigrantką albo z Wami. 😀

Jest jeszcze jedna ważna kwestia. Osoba, która nigdy nie mieszkała na obczyźnie, nie zrozumie emigranta. Alberto czasami odgryza się, że on też mieszkał jakiś czas w Galicji, czy w Madrycie, a jest z Barcelony. Są to oczywiście sprawy zupełnie niemożliwe do porównania. Ja też wyprowadziłam się na studia do Warszawy, która znajdowała się ponad 400 km od mojej rodzinnej miejscowości, lecz z emigracją nie miało to absolutnie nic wspólnego. Dlatego nie zawsze łatwo jest wypłakać się komuś, kto po prostu rozterek emigranta nie zrozumie. Nie pojmie rozdarcia serca między dwoma krajami, nie pojmie tęsknoty za bliskimi, która czasami rozrywa Ci duszę, nie pojmie, że na obczyźnie nigdy tak naprawdę nie jest się u siebie. Co roku stajemy przed tym samym dylematem: “tracić” urlop na wyjazd do Polski, czy polecieć gdzieś w nieznane i zwiedzić świat? Ja na razie mam postanowienie: jeden z dwóch dwutygodniowych urlopów zawsze będę chciała spędzić w Polsce, z rodziną. On rozumie, nigdy nie kwestionował mojej decyzji, ani jej nie podważył. Ale na pewno zamiast po raz kolejny jechać pod Wrocław, do kraju, w którym nie zrozumie się nawet do końca z własną teściową, chciałby polecieć do miejsca, którego jeszcze nie zna. I to właśnie na tego typu wyrzeczenia piszesz się wiążąc się z obcokrajowcem, z emigrantem.

Z różnicami kulturowymi wiąże się więcej śmiechu, zabawnych sytuacji i ciekawych anegdot, niż konfliktów. Nie da się jednak zaprzeczyć, że i ciśnienie potrafi Ci czasami skoczyć, że zdarzy się, że jedno i drugie zawzięcie będzie przekonywać do swoich racji, że nie raz usłyszysz z ust własnych lub partnera: ty o moim kraju będziesz mnie uczyć?, że się nie zrozumiecie, nie zgodzicie. Kompromis. Wtedy właśnie uczycie się żyć z człowiekiem zarazem tak różnym, a tak podobnym.

Jeśli Twój związek z obcokrajowcem wygląda podobnie, będzie mi miło, jak udostępnisz ten artykuł.
Wpadaj na Facebooka, aby być na bieżąco z naszymi międzynarodowymi rozterkami.
Udostępnij